Dobra Gospodyni ujęła w dłonie drewnianą, misternie zdobionej łyżkę i zaczęła zbierać z mleka śmietankę dla swojego Synka. Gliniany dzbanek, w którym zawsze stało mleko, sapał z zadowolenia:
- Ho ho, moja droga, drewniana łyżko... Dobrze, że jesteśmy na coś przydatni. Nie wszyscy z nas są tacy potrzebni - dzbanek spojrzał wymownie na stos talerzy.
Na samym spodzie przycupnął talerz malowany w piękne różyczki. Zupełnie nie był widoczny spod swoich porcelanowych braci. Tylko jeden raz w roku, kiedy przy stole zasiadali znamienici goście, Dobra Gospodyni rozstawiała na białym obrusie wszystkie talerze. Wtedy najpiękniej wyglądał ten malowany w różyczki. Jadł wówczas z niego Synek Gospodyni.
- Dzbanku, dzbanku - powiedział odrapany talerz, który stał na wierzchu. - Mnie Dobra Gospodyni używa wprawdzie najczęściej, ale nigdy nie jadł ze mnie lej Synek... Każdy z nas może być do czegoś potrzebny, ale najważniejsze jest to, że możemy mieszkać w kuchni Dobrej Gospodyni.
Rozmowie przysłuchiwała się drewniana łyżka, którą odłożyła właśnie na półkę Dobra Gospodyni.
- Nie mam - zamiaru bez przerwy czekać, aż sięgnie po mnie Dobra Gospodyni. A poza tym nudzi mnie zbieranie śmietanki dla Jej Synka. Potrafię przecież robić wiele innych, ciekawszych rzeczy.
Łyżka od dawna chciała zejść z półki i zastąpić starą, poczerniałą chochlę używaną do mieszania zupy. Często rozmawiała o tym pomyśle z fajansową solniczką. Solniczka zresztą też nie była zadowolona ze swojego losu. Uważała, że zamiast nieciekawej, białej soli, mogłaby nosić w swoim wnętrzu szaro-bury pieprz.
Akurat dzisiaj, kiedy Dobra Gospodyni wyszła po zakupy, łyżka postanowiła wywędrować z półki.
- Zaczekaj na mnie - krzyknęła solniczka. - Wytrząsnę tylko z siebie tę okropną sól i pójdę z tobą.
Na półce zrobił się rwetes.
- Cóż to za pomysły? - wykrzyknął dzbanek.
- Nie powinniście tego robić - rzekł stłumionym głosem talerz malowany w różyczki. Wiem coś o tym.
- Co ty tam wiesz - odburknęła niegrzecznie drewniana łyżka. - Nudzę się z wami i mam zamiar robić to, na co mam ochotę. Pokażę Dobrej Gospodyni, że bez Niej sama także potrafię coś zrobić.
- Tak, tak - przytaknęła solniczka. - Ja też, ja też!
I nie patrząc na pozostałe naczynia ześlizgnęły się z półki. Zaraz też rozległ się brzęk. Zaciekawiony dzbanek wychylił się z półki i z przerażeniem zobaczył, że solniczka leży rozbita na posadzce. Naczynia przestraszyły się nie na żarty i zaczęły wołać do łyżki, żeby wróciła na półkę. Ona jednak była już na piecu, na którym w wielkim garnku bulgotała zupa.
- Och, och, wreszcie zamieszam tę gęstą polewkę - zamruczała z zadowoleniem.
- Nie rób tego i wracaj na półkę - zachrypiał jakiś głos. To poczerniała, stara chochla pragnęła ostrzec białą, drewnianą łyżkę.
- Ciągle ktoś mnie poucza i przeszkadza mi - rozgniewała się łyżka - a ja i tak zrobię po swojemu. To rzekłszy bez namysłu wskoczyła do kotła. Gęsta, gorąca zupa wciągnęła łyżkę w głąb garnka. Jej trzonek natychmiast przywarł do dna i zaczął się przypalać. Na próżno łyżka próbowała się wyswobodzić. Była zbyt krótka i nie miał tyle siły, żeby oderwać się od dna.
Naczynia i kuchenne sprzęty widząc co się stało z solniczką i łyżką wpadły w panikę. Na szczęście w tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Dobra Gospodyni.
Chciała posolić świeże rzodkiewki, które przyniosła dla swojego Synka, ale solniczka leżała w kawałkach na posadzce. Chciała zaczerpnąć drewnianą łyżka, złocistego miodu, lecz ona leżała przypalona na dnie garnka.
Zasmuciła się Dobra Gospodyni. Potem popatrzyła na swoje sprzęty, westchnęła i wzięła się do pracy. Zgarnęła na szufelkę potłuczoną solniczkę i wyłowiła z zupy przypaloną, drewnianą łyżkę.
- Teraz na pewno zostaniemy wyniesione na śmietnik, a ja tak bardzo pragnę służyć Dobrej Gospodyni - pomyślała z rozpaczą łyżka.
Solniczka nie miała nawet siły myśleć. Żałowała tylko każdą swoją rozbitą cząstką, tego co uczyniła.
Tymczasem Dobra Gospodyni ułożyła troskliwie w koszyczku zniszczone przedmioty. Łyżkę zaniosła do snycerza, a solniczkę do garncarza. Snycerz zaczął szlifować i czyścić przypalone miejsca na łyżce. Nie było to przyjemne. Bardzo bolało i kłuło. Potem snycerz wyrzeźbił nowy, delikatny trzonek i łyżka stała się na powrót biała i urodziwa.
W tym czasie garncarz utoczył nowy kapturek dla solniczki, posklejał ukruszone części, a rysy i pęknięcia pokrył śliczną niebieską farbą. Nie było to przyjemne. Klej brzydko pachniał, a farba piekła i szczypała.
Kiedy solniczka i łyżka znowu zajęły swoje miejsca na półce były zawstydzone, ale i szczęśliwe. Wszystkie naczynia powitały je serdecznie podziwiając ich odmieniony wygląd.
- Dobra Gospodyni używa nas do dobrych rzeczy. Bez Niej możemy sobie zrobić krzywdę - powiedziała drewniana łyżka.
- Kiedy leżymy bezużytecznie, to wcale nie oznacza, że Dobra Gospodyni o nas nie myśli. Ona zamsze wie kiedy i do czego nas używać - dodała solniczka.
- Tak, tak, macie słuszność. Wiem coś o tym - wyszeptał talerzyk malowany w różyczki (ten sam, na którym raz w roku jadał Synek Dobrej Gospodyni). Kiedyś on także samowolnie opuścił półkę, a potem bardzo tego żałował i postanowił już nigdy nie być nieposłuszny.
Bardzo piękne opowiadanie - poczułam się jak mała dziewczynka kocham takie baśnie przypominają mi dzieciństwo byziaki słonecznego poranka ślę Maria
OdpowiedzUsuń