sobota, 29 czerwca 2013

Kto podjadał w spiżarni

We dworze państwa Zadorów na Litwie Kowieńskiej przygotowania do świąt Bożego Narodzenia trwały co najmniej przez dwa tygodnie. Trzeba było zaopatrzyć się w wiktuały, szczególnie te do świątecznych ciast i tradycyjnej wileńskiej potrawy – kutii. Był to mak kilkakrotnie zmielony – a musicie wiedzieć, że przed drugą wojną światową nie było jeszcze elektrycznych maszynek do mięsa, które szybko by się z tym uporały. Trzeba więc było ręcznie kręcić korbką, co wymagało dużo czasu. Do zmielonego maku dodawano miód, orzechy, skórkę pomarańczową i rodzynki. Było to bardzo słodka potrawa, chętnie zjadana przez dzieci. Po bakalie, owoce i słodycze udawano się do Poniewieża, bo w rodzinnej Słobódce sklepów nie było.

Zawsze o ile tylko była odpowiednia pogoda, zabierano na zakupy czteroletniego Zygmusia, nazywanego przez wszystkich Zyziem. Była to nie bywała frajda dla dziecka. Rodzice kupowali mu wtedy w cukierni pyszne ciasteczka, ponieważ Zygmuś był wielkim łakomczuchem. Odbierali też wtedy z gimnazjum starszego syna Franka, który niezmiernie imponował Zyziowi posiadaniem mundurka i dorosłością. Niestety, Franek choć bardzo kochał malca, nie potrafił znaleźć z nim wspólnego „języka”. Zbyt duża była między nimi różnica wieku. Chłopiec bawił się więc z rówieśnikami, synami państwa Kudrewiczów. Nie mógł tego jednak robić codziennie, ponieważ dwór sąsiadów oddalony był o kilka kilometrów. Na co dzień opiekowała się nim guwernantka Niemka – panna Helga. Zyzio się jednak nie nudził wcale. Babunia Jadzia umilała mu wolny czas opowiadaniem baśni. Byli też jeszcze czworonożni przyjaciele, dwa wyżły Aza i Azor, a także sroka Mila, straszna złodziejka. Trzeba było chować każdy świecący przedmiot. Dawniej mieszkała w parku, w dziupli starego dębu, ale kiedy piorun uderzył w drzewo, przeniosła się na czas zimowy do kuchni. W dziupli odkryto wówczas magazyn łyżeczek, koralików, a nawet platynową broszkę z brylantami, którą już dawno spisano na straty.

Największym przyjacielem Zyzia był bocian Dyzio. Przed kilku laty wypadł z gniazda i złamał sobie skrzydło. Nie mógł więc odlecieć do ciepłych krajów. Stał się nieodłącznym towarzyszem zabaw chłopca. Wiosna i latem mieszkał na ganku, gdyż nie potrafił dogadać się z kurami i kogutem w kurniku. Na brak jedzenia nie narzekał.
W pogodne dni polował na żaby i myszy, a zima – będąc stałym domownikiem kuchni – karmiony był surowym mięsem. Kiedyś po nieudanej próbie odbicia upolowanej myszy kotu Kajtkowi, zaniechał polowań na domowe gryzonie. Miał również konkurenta w zaskrońcu Niuniusiu, który doskonale radził sobie ze szkodnikami w całym gospodarstwie.
Pewnego razu rozmawiano przy wieczerzy o nadchodzących świętach i podziale obowiązków.
- Jutro z Frankiem pójdziemy na polowanie, bo jak się nie pośpieszymy, to pasztetu z zająca nie będzie. Weźmiemy do pomocy dwóch chłopców stajennych – zarządził ojciec.
- Wspaniale, zaraz wyczyszczę strzelby i przygotuję naboje – zaproponował starszy syn.
- Ja też chcę iść z wami, tatusiu – prosił Zyzio.
- Nie. Jesteś jeszcze za mały. Zrobisz ozdoby na choinkę. Panna Helga ci pomoże. Kupiliśmy kolorowy papier, a słomy u nas nie brakuje. Dopilnujesz też karmienia zwierząt ktoś musi zająć się domem, jak nas nie będzie – poważnym tonem powiedział ojciec.
- Dobrze, ale przed tak ciężką pracą należy mi się dodatkowa porcja deseru – zgodził się chłopiec.
- Masz tu jeszcze jedno ciastko – powiedziała ciotka Teresa.
Zyzio szybko zapomniał o polowaniu. Następne dni mijały mu na przygotowywaniu choinkowych ozdób i zabawy na śniegu. Dzień przed wigilią z lasu przyniesiono piękny świerk i ustawiono w salonie. Chłopiec z zapałem wieszał na nim kolorowe świecidełka, łańcuchy, rajskie jabłuszka, cukierki i pierniki.
W pewnej chwili z kuchni dobiegł krzyk pani Katarzyny, ochmistrzyni dworu.
- Ktoś wyjadł prawie całe rodzynki, a orzechów i migdałów też brakuje. Miodu też mniej w słoiku.
Cała rodzina wraz ze służbą zebrała się w kuchni. Zaczęło się śledztwo.
- Rano jeszcze wszystko było – powiedziała pani Katarzyna.
- Myśmy niczego nie ruszały – odparły panny służące.
- Kiedy poszłam po mąkę na makowiec do spiżarni kręcił się tam Zyzio z całą menażerią, ale ich pognałam – powiedziała Olesia.
Zyzio, słysząc to, schował się za mamusię.
- Chodź tu urwisie. Co masz nam do powiedzenia? – zapytał ojciec.
Chłopiec, zawstydzony opuścił głowę.
- No więc już mamy winowajcę – powiedziała mama. – Tyle razy powtarzałam ci, synku, że nie można nic brać bez pytania.
- Ale, ja pytałem Olesi, czy mogę dostać coś dobrego. Byliśmy z Dudusiem tacy głodni…., a ona powiedziała, abym nie zawracał jej głowy. No to wzięliśmy sobie trochę sami ze spiżarni.
Wszyscy spojrzeli na Dudusia i parsknęli gromkim śmiechem. Dziób bociana oblepiony był miodem z rodzynkami.
- Rodzynki jedli wszyscy i Aza i Azor, sroka i Duduś. Miód im nie smakował. Orzechy i migdały sam zjadłem, bo nie chcieli – tłumaczył się chłopiec.
- Oj, ty łakomczuchu! Uważaj czym karmisz zwierzęta, bo one nie wszystko lubią – zaśmiała się i przytuliła do siebie zapłakane dziecko mama.
Na wieczerzy wigilijnej było, tak, jak zwykle, trzynaście potraw. Nie zabrakło tez kutii, choć tego roku uboższej w bakalie niż zwykle.

Warmia i Mazury

Życie ludności wiejskiej było uzależnione od rocznego cyklu przyrody. Czynności gospodarskie przeplatały się z dorocznymi obrzędami oraz świętami kościelnymi, z których najważniejsze – Boże Narodzenie i Wielkanoc - przypadały na zimowe przesilenie i wiosenne zrównanie dnia z nocą. Przenikanie wątków katolickich do światopoglądu ludowego spowodowało, że także  na ewangelickich Mazurach w życiu mieszkańców, w ich pracy na roli i świętowaniu, towarzyszyła im Matka Boska i święci katoliccy.

Tradycyjne Boże Narodzenie na wsiach tych terenów, a szczególnie katolickiej Warmii, obchodzone było bardzo uroczyście.

Już w okresie poprzedzającym - tzw. Adwencie na protestanckich Mazurach chodzono w zespołach obrzędowych przebranych w maski zwierzęce: kozy, „niedziedzia” itp., wieszano też specjalny wieniec adwentowy pleciony z choiny i bogato zdobiony kolorowymi wstążkami (często innymi w każdym tygodniu) i świeczkami.  Interesujący jest fakt, ze zwyczaj szykowania adwentowego wieńca przeniknął z Mazur na katolicką Warmię i znany tu był jeszcze w latach międzywojennych.

W dzień Wigilii chodził zespół obrzędowy sług ze Szelmem (dwie lub trzy biało ubrane postacie ze skonstruowanym z drzewa koniem). Pełnił on funkcję „Mikołaja” obdarowując dzieci, lecz ta jego rola wydaje się wyraźnie wtórna i późniejsza. Wskazuje na to zarówno występowanie jej tylko na Warmii, jak i łączenie z tym maszkary zwierzęcej - szlema. Warmiński zwyczaj przetrwał do dzisiaj. Na Mazurach, jak udało się ustalić na podstawie literatury i badań terenowych, do końca XIX i początku XX w. Występowała forma „Mikołaja” zbieżna z ogólnopolską.

Zwyczaj stawiania choinki wyczuwany jest przez większość starszego pokolenia jako forma nowa, stwierdzają, ze „jeglijka” pojawiła się dopiero około roku 1910. W wielu wsiach warmińskich żywa jest jeszcze pamięć stawiania zamiast choinki snopa zboża lub wieszania gałęzi sosnowych.

Dzień Wigilii nie był zaliczany właściwie do Godnich Świąt i zawierał niewiele elementów kościelnych. Do roku 1945 (przybycia osadników i przyjęcia ich obyczajów) nie przestrzegano postu i nie urządzano kolacji typowo wigilijnej, nie dzielono się opłatkiem. Kolacja była tylko bogatsza, nie musiała zawierać jednak określonych potraw. Natomiast obrzędowa potrawa z Mazowsza – groch - jedzona była powszechnie w pierwszy dzień świąt. Miała ona sprowadzić urodzaj.

Strojono jednak piękną choinkę, pod którą stawiano talerze pełne jabłek, pierników, orzechów, cukierków oraz układano drobne prezenty. Dość powszechny był zwyczaj stawiania snopów zboża w czterech kątach izby. Każdy snop zrobiony był z innego gatunku zboża. Miało to zapewnić urodzajny rok. Nastrój wigilii dopełniało śpiewanie pięknych polskich kolęd.

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia „nieobyczajnie” było odwiedzać krewnych i znajomych. Czas spędzano w gronie rodziny, zjadano świąteczne przysmaki i śpiewano kolędy. Niekiedy czytano „Kalendarz Mariański”, który zwykle otrzymywano przed Godami. W drugie święto odwiedzano się natomiast wzajemnie, częstowano, a rozmowom i radości nie było końca.

Punktem kulminacyjnym była obchodzona w pierwszy dzień świąt tak zwana Jutrznia na Gody,  widowisko oparte na dawnym teatrze kościelnym. Brała w nich udział cała wieś, co ze względu na polskie teksty pieśni miało specjalne znaczenie. W latach trzydziestych XX wieku administracja niemiecka wydała zakaz urządzania Jutrzni i powoli zwyczaj ten zaczął ginąć.

Bardzo wiele magicznych zakazów i nakazów oraz wróżb łączy się z okresem między Bożym Narodzeniem a Trzema Królami. Tych dwanaście dni nosi nawet na Warmii specjalną nazwę dwunastek, a na Mazurach świeczek bądź świętych wieczorów. Według starych wierzeń w dni te chodziły czarownice i złe duchy. Zapobiegano ich czarom kładąc siekierę na progu pomieszczeń gospodarskich.
W tym okresie nie wolno było prząść – bo by się diabeł wkręcił, rąbać drzewa- bo w zasięgu odgłosów rąbania będą puste kłosy.

Z dwunastkami wiążą się też bardzo stare przepowiednie pogody - według pogody kolejnych dni dwunastek wróżono na kolejne miesiące nadchodzącego roku. Jeszcze po II wojnie światowej można było spotkać starych ludzi prowadzących skrzętnie zapisy tych przepowiedni. Podobno miały się bardzo często sprawdzać. Zasięg tych wróżb, tak jak i zakazów magicznych był ogólnopolski.

Również z tym okresem, ściśle, z Nowym Rokiem, wiąże się jeden z bardzo starych zwyczajów - chodzenie obrzędowych zespołów maszkar zwierzęcych. Jeszcze pogańskie formy magicznych obrzędów agrarnych, mających sprowadzać pomyślność zbiorów i hodowlom w nadchodzącym roku, splotły się tu z odmianą teatru kościelnego - kolędnikami.

Po świętach Bożego Narodzenia wędrowali na Mazurach kolędnicy, odwiedzając poszczególne domostwa. Zespół taki  składał się z wielu osób przebranych za zwierzęta. Były to koza, bocian i niedźwiedź. Poza tym- baba zbierająca datki, grajek, kominiarz, a czasami dodatkowo „żyd” lub „cygan”. Zespół nosił nazwę „rogale”, a składał sie ze starszej młodzieży, która w ten sposób zbierała żywność lub pieniądze na wspólną zabawę z tańcami dla całej wsi. Nazwa „rogale” pochodziła od pierników, wypiekanych na święta ze słodkiego ciasta, którymi najczęściej obdarowywano kolędników.

Piernik na piwie miodowym

Składniki

  •     240 g mąki
  •     1/2 łyżeczki sody
  •     1/2 szklanki miodu
  •     1/2 szklanki piwa miodowego
  •     1/4 szklanki cukru
  •     1 łyżeczka przyprawy do piernika
  •     2 jajka
  •     1/2 kostki margaryny
  •     1 łyżka kakao

Przygotowanie

Margarynę z cukrem i żółtkami ucieramy na gładką masę. Dalej miksując dodajemy miód i piwo. Mąkę mieszamy z sodą, dodajemy do masy,następnie dodajemy kakao. Białka ubijamy na sztywną pianę dodajemy pod koniec, delikatnie mieszamy. Ciasto wylewamy do foremki. Pieczemy ok 50 min. w 190 stopniach.

środa, 26 czerwca 2013

W Lapońskiej wiosce

Dawno dawno temu w jednej z wiosek w mroźnej Laponii urodziła się dziewczynka o imieniu… Martusia, gdy się rodziła, a była to noc Bożego Narodzenia - jej mama siedziała w chatce i bardzo cierpiała. Nigdzie nie było lekarza i bała się, że dzidziuś może się urodzić chory, w pewnej chwili przez okno na strychu do chatki tej pani wleciał mały aniołek.
- Dobry wieczór proszę pani – powiedział z uśmiechem na twarzy aniołek
pani Iwona bardzo się zdziwiła i zapytała aniołka
- Co ty tutaj robisz?
- Jestem aniołkiem, przyleciałem z nieba, miałem zanieść Mikołajowi nową parę świątecznych skarpetek – by nie było mu zimno, ale zgubiłem drogę i przyleciałem zapytać, czy nie wie pani gdzie on mieszka?
Pani Iwona dziwnie się poczuła…
- Nie wiem aniołku… nie wiem gdzie mieszka Mikołaj, ale mogę pomóc ci szukać – tylko proszę – pomóż mi…Zaraz będę rodzić – a nigdzie nie ma lekarza mógłbyś sprawić by dzidziuś urodził się cały i zdrowy?
Aniołek uśmiechnął się lekko i spojrzał na kobietę
- Oczywiście proszę pani
Aniołek klasnął w swoje malutkie rączki i pani Iwona poczuła się lepiej.

- To będzie dziewczynka – powiedział aniołek. Urodzi się dziś, w wigilię dokładnie o północy lekarz nie będzie potrzebny – powiedział aniołek , pani bardzo się uradowała
-Dziękuje ci aniołku naprawdę dziękuje teraz powiedz – jak ja mogę pomóc tobie? Będziemy razem szukać – dopowiedziała
- Nie – odpowiedział aniołek, wyjął zza swej anielskiej koszulki parę skarpetek dla Mikołaja oto skarpetki, o których mówiłem, dziś wigilia, więc chyba już nie znajdę Mikołaja w tą wigilie, przeżyje jakoś jeszcze w starej parze, za to daje je teraz pani, za 14 lat, gdy dzidziuś będzie już duży da je pani swojej córce a ona dowie się, co to są prawdziwe święta położył skarpetki na stoliku uśmiechnął się i zniknął.
Pani Iwona ze zdziwieniem popatrzała na stolik i szepnęła
- Jeszcze raz dziękuje aniołku….
O północy na świat przyszła śliczna, zdrowa dziewczynka nadano jej imię Martusia, lata mijały…. Dziewczynka rosła pomagała mamie a że była jedyną córeczką miała pełno obowiązków. Niestety Martusia nie była jednak chętna do pracy, jak inne dziewczynki wolała biegać, bawić się i zjeżdżać na sankach… Mijały święta za świętami. Co roku wigilia była taka sama. Ojciec Martusi umarł jeszcze przed jej narodzeniem. I ona wraz ze swoją matką we wsi liczącej kilka chatek każdą wigilie spędzała samotnie. Mimo że jej mama była bardzo biedna zawsze jednak za ostatnie grosze kupowała coś Martusi nie były to wielkie rzeczy – kilka jabłek, lub orzechów, ale dziewczynka cieszyła się i z tego. Jednak nigdy nie lubiła się tym dzielić, była biedna i uważała ze skoro ona nie ma to inni też nie powinni mieć, ale w głębi serduszka była dobrą dziewczynką. Lata mijały…
Martusia była coraz starsza… Wreszcie nastał czas… 14 Wigilia od narodzenia dziewczynki… Pani Iwona wiedziała i pamiętała o przysiędze, jaką złożyła aniołkowi… Trzymała skarpetki w szafie, głęboko – tak by nikt ich nie znalazł. Wieczorem, tak jak zawsze Martusia i jej mama zasiadły do wigilijnego stołu, w chatce nie było oświetlenia – świeciła się tylko jedna świeczka.. Nie było choinki, ozdób. Na stole leżał tylko kawałek karpia, który otrzymali od sąsiada. Martusia zmówiła modlitwę i zaczęła jeść. Po kolacji wraz ze swoją mamą usiadły na ławeczce na strychu. Posłuchaj Martusiu – rzekła mama mam dla ciebie w tym roku prezent… Inny niż zawsze… Jest to prezent wyjątkowy – jedyny w swoim rodzaju… W tej chwili wyjęła skarpetki Mikołaja
- Proszę moja córeczko, to dla ciebie – Martusia podeszła i wzięła je do ręki zdziwiona
- Dziękuje – odpowiedziała…
- Ale… Skąd masz takie duże skarpetki?
- To tajemnica – odpowiedziała mama.
Chwilę później, po odśpiewaniu kolęd mama położyła się spać, Martusia poszła jej jeszcze raz podziękować. Zbliżyła się do łóżka
- Mamusiu… Jeszcze raz dziękuje za ten prezent , jest śliczny…
- Cieszę się że ci się podoba – odpowiedziała mama
- Ale teraz muszę już spać… Mój aniołku , pójdziesz na dwór i zaniesiesz naszemu pieskowi kość, jeszcze dziś nic nie jadł…
-Dobrze odpowiedziała Martusia…
Ubrała się cieplutko i założyła skarpetki na nogi – ale duże – pomyślała, są tak wielkie, że spadają mi z moich stóp, dziwny prezent… Jednak związała je sznurkiem tak by nie spadały i wyszła na zewnątrz podeszła do budy i dała kość starej suczce, która od wielu lat pilnowała domku . Martusia spojrzała w niebo – pełne gwiazdek usiadła na chwilkę na śniegu i zamknęła oczka… Święta są cudowne – pomyślała. Nagle, gdy Martusia z zamkniętymi oczkami siedziała na śniegu usłyszała głos dzwonków i szelest sań. Szybko otworzyła oczka i wstała. Wyszła na środek zaśnieżonej ulicy i spojrzała zdziwiona przecież tu nikt nigdy nie przejeżdża – pomyślała, kto może tędy przejeżdżać w noc wigilijną?
Nagle zobaczyła jak z lasku wyłania się rząd reniferów a za nimi zaprzężone sanie. Martusia stała bez ruchu zaskoczona sanie zbliżały się do wioski były coraz bliżej i bliżej… Wreszcie zatrzymały się obok Martusi.
W saniach siedział dziwny człowiek miał zielone ubranko i zieloną czapeczkę, stanął i wyskoczył szybko z sań, spojrzał na zegarek i otarł czoło z potu, podbiegł szybko do Martusi i zapytał
- Czy to ty jesteś Martusia?
- Tak… To ja – odpowiedziała szybko!
- Wskakuj na sanie nie mamy czasu! – powiedział w pośpiechu człowieczek a raczej istotka, gdyż był mniejszy i lekko inny niż ludzie, jego skóra była zielonkawa, uszy wydłużone.
- Ale… ja nie mogę – odpowiedziała Martusia
- Później ci wszystko wytłumaczę – odrzekł ”ktoś” wziął ją za rękę i oboje znaleźli się w saniach.
- Ruszać! – krzyknął i w tym samym momencie renifery zaczęły biec Martusia czuła się dziwnie… Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi… Ale nie bała się…Sanie pędziły przez lasy Laponii..
Martusia siedziała obok ”ludka’’ i zapytała
- Kim ty jesteś?
”Ludek” odwrócił się do niej i uśmiechnął
- Jestem Serafin – jeden z elfów Mikołaja. Święty kazał mi odszukać dziewczynkę o imieniu Martusia, mieszkającą w twojej wiosce, więc wziąłem jego sanie i pojechałem po ciebie – myślałem, że zdążę przed wigilią, ale po drodze spotkała mnie straszliwa burza śnieżna i zabłądziłem, dopiero po kilku dniach po ciebie przyjechałem. Nagle sanie uniosły się w górę i wraz z reniferami śmigały po gwieździstym niebie.
- A raczej chciałem powiedzieć przyleciałem – dopowiedział Serafin . Martusia wystraszyła się spojrzała w dół – znajdowali się wysoko nad ziemią
- Mówisz prawdę? -zapytała
- Oczywiście, teraz lecimy do siedziby Mikołaja – odpowiedział z uśmiechem
- Ale dlaczego?- zapytała zdziwiona Martusia
- Nie wiem, Mikołaj mi kazał – uśmiechnął się elf- wiem tylko jedno, mamy ogromne spóźnienie. Zabrałem Mikołajowi sanie, więc nie może rozwozić prezentów, a jest już wigilia – dodał- chyba stracę pracę…
Posmutniał… Sanie pomknęły w smugach śniegu i zniknęły za horyzontem…
Tymczasem…. W pewnej dolinie w Laponii wśród gęstych lasów sosnowych…W miejscu, o którym wiedzą wszyscy, ale którego jeszcze nikt nie znalazł w jednej z chatek – z żółto brązowych ścianach odbywało się zebranie elfów, kilkadziesiąt zielono skórych maluszków siedziało w ławkach obok siebie. Nagle do chatki wszedł Mikołaj ubrany jak zawsze w swój czerwony strój, jego broda jak zawsze długa sterczała na jego grubym brzuszku. Wyszedł na środek i zaczął przemawiać
- Moi kochani… Stała się rzecz straszna… Nasz mały Serafinek – zabrał sanie kilka dni temu by przywieść tu pewną dziewczynkę, która musi poznać prawdziwą tajemnice świąt… a do teraz go nie ma!!! Już noc wigilijna – od 2 godzin powinniśmy rozwozić prezenty, tymczasem nie mamy możliwości nawet się stąd wydostać. Wszystkie elfy spuściły główki ze smutkiem w oczach..
- Przykro mi… W tym roku dzieci niedostaną od nas prezentów… Zasmucił się też Mikołaj… Nagle wszyscy zgromadzeni usłyszeli charakterystyczny dźwięk dzwonków, oto zbliżały się sanie!!!! Wszyscy wybiegli na zewnątrz i spojrzeli w niebo
- To oni!!!!!! – krzyknął jeden z elfów
- To Serafin!!!!! – krzyknął inny
Tymczasem Martusia ujrzała cudowny widok, oto zbliżała się do wioski Mikołaja . Pośrodku doliny znajdowało się małe jeziorko, a wokół niego domki elfów i fabryka prezentów. Sanie szybko wylądowały, wianeczek elfów otoczył Martusie i Serafina. Dziewczynka nic nie mówiła była tak zdziwiona. Nagle ukazał się jej oczkom Mikołaj
- Witaj Martusiu – powiedział i zaśmiał się – hohoho
- Dobry wieczór – odpowiedziała…
- Zapewne dziwisz się, czemu wezwałem Cię do siebie, prawda?
- No… Tak – odpowiedziała…
- W dzisiejszą noc pojedziesz ze mną do dzieci – powiedział z uśmiechem. W mgnieniu oka elfy zapełniły sanie prezentami. Mikołaj i Martusia wskoczyli do sań. W tylnej części było tak wiele prezentów, że sanie ledwo oderwały się od ziemi, poleciały z ogromną szybkością w świat, a była już 22.00.
- Martusiu… Wiesz, co ty masz na stópkach? – zapytał prowadząc sanie
- To skarpetki, które mama dała mi dziś w prezencie – odparła- w prezencie?
- Aha – uśmiechnął się Mikołaj – muszę ci coś powiedzieć Martusiu… – Te skarpetki to nie są zwykłe zimowe skarpety. To skarpetki, które mają w sobie niezwykłą moc… One pozwalają zajrzeć do wnętrza samego siebie i poznać, jakim się naprawdę jest – mówił dalej.
- Ten, kto je nosi dowiaduje się, jaki naprawdę jest… I dzięki temu może się zmienić…
Martusia słuchała zdziwiona
- Ale.. Ja nic takiego nie doznałam.
- Tak ci się tylko wydaje- odparł Mikołaj
- Zamknij oczy moja droga…
Martusia wykonała polecenie. W tej samej chwili ogromny podmuch wiatru uderzył w sanie, dziewczynka wypadła i zaczęła spadać w dół… Zobaczyła tylko jak sanie oddalają się od niej, po czym straciła przytomność. Mikołaj uśmiechnął się i powiedział
- Dowiesz się Martusiu, jaki jest sens świąt.
Oczka dziewczynki powoli się otworzyły. Była w chatce – ale w bardzo bogatej i pięknie wystrojonej. Leżała w wielkim łóżku, obok znajdowała się choinka i masa prezentów.

:)


Rolada z kaczki faszerowana morelami i migdałami w sosie z czerwonego wina

Składniki:

  •     kaczka
  •     100 ml wina czerwonego
  •     50 g moreli suszonych



Nadzienie:

  •     70 g boczku wędzonego (3 plastry)
  •     50 g moreli suszonych
  •     20 g migdałów (słupki)
  •     1 cebula
  •     1 ząbek czosnku
  •     100 g żołądków drobiowych
  •     100 g wątróbek drobiowych
  •     1/2 pęczka natki pietruszki
  •     30 ml śmietanki 30%
  •     1 jajko
  •     1 łyżka majeranku suszonego
  •     przyprawy: sól, pieprz czarny


Dodatkowo:

  •     30 g tartej bułki
  •     30 g masła



Sposób przyrządzania:

Przygotuj kaczkę: świeżą kaczkę dokładnie umyj w zimnej wodzie i wytrzyj ręcznikiem kuchennym. Wszystkie ewentualne piórka wyjmij ze skóry. Rozetnij ostrym nożem skórę pomiędzy piersiami i odetnij mięso wokół korpusu. Odetnij skrzydełka na zgięciu „V” z obu stron. Kość z obu skrzydełek wytnij. Mięso przy szyi odetnij wzdłuż korpusu i odcinaj dalej cały czas uważając, aby nie przeciąć skóry. Wytnij mięso wokół udek i z kości podudzia oraz pałki. Po całkowitym wyluzowaniu kaczki z kości rozłóż płat skóry z mięsem. Ważne, aby cały płat kaczki był pokryty mięsem. Przypraw kaczkę solą i pieprzem oraz natrzyj majerankiem.

Przygotuj farsz: wątróbki drobiowe i żołądki dokładnie umyj. Z każdej wątróbki wytnij ścięgna, tłuszcz i ewentualne błony. Żołądki rozetnij i dokładnie wymyj pod bieżącą wodą. Mięso ścięte z kaczki, wątróbki i żołądki zmiel, a następnie przełóż do miski. Czosnek i cebulę obierz, drobno pokrój i dodaj do zmielonego mięsa. Farsz przypraw solą i pieprzem oraz dodaj posiekaną natkę pietruszki. Wbij jajko i wlej śmietankę. Dobrze wyrób nadzienie.

Na stole rozłóż dwa arkusze folii spożywczej tak, aby górna część jednego kawałka foli zachodziła na drugi. Na folię od dolnego jej brzegu rozłóż kaczkę – mięso z udka i piersi powinno leżeć na brzegu. Na jednej piersi i udzie rozłóż wzdłuż plastry boczku. Następnie nanieś farsz z kaczki. Słupki z migdałów podpraż na suchej patelni aż się delikatnie zrumienią. Morele przekrój na pół i poukładaj na nadzieniu. Posyp migdałami.

Rolowanie: zroluj kaczkę od siebie, trzymając za folię (dzięki temu równo zwiniesz mięso). Rolując dociskaj ciasno mięso, ale z wyczuciem. Cały czas przesuwaj folię do góry – dzięki temu nie zawinie się z mięsem. Na końcu owiń całą roladę folią i zawiąż jedną stronę folii na supeł. Drugą stronę dociśnij i również zakręć na supeł. Rolada z kaczki będzie zapakowana jak cukierek.

Rozłóż 3 arkusze folii aluminiowej i zawiń w nią kaczkę jeszcze raz. Do brytfanny nalej wodę i wstaw do zagotowania. Jak tylko woda się zagotuje, włóż zawiniętą kaczkę i gotuj na wolnym ogniu ok. 1,5 godziny. Po tym czasie, wyjmij roladę i odłóż, aby mięso się odpoczęło po gotowaniu.

Rozgrzej piekarnik do temp. 180°. Rozwiń schłodzoną roladę i wstaw do pieczenia. Polej mięso całym sosem jaki nazbierał się w folii po gotowaniu oraz czerwonym winem. Piecz do zrumienienia mięsa przez ok. 30–40 minut. Powstanie aromatyczny sos. Pod koniec pieczenia dodaj pokrojone w paski morele.

Rumianą kaczkę wyjmij z sosu na deskę kuchenną. Pokrój ostrym nożem na plastry, licząc 2 plastry na osobę. Do rondelka zlej sos z morelami z pieczenia. Dopraw go świeżym masłem. Mięso rozłóż na półmisku i polej odrobiną sosu. Resztę podawaj w sosjerce. Do dekoracji kaczki użyj prażonych słupków migdałów i liści natki pietruszki.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kotleciki z kaszy gryczanej

Składniki(4porcje):

  •     100 g kaszy gryczanej
  •     1 jajko
  •     30 g masła
  •     50 ml śmietany kwaśnej
  •     kilka łyżek śmietanki 30%
  •     200 g pieczarek
  •     2 łyżki mąki pszennej
  •     3 łyżki posiekanej pietruszki
  •     przyprawy: sól, pieprz

 Sposób przyrządzania:

Kaszę ugotuj w osolonej wodzie lekko rozgotowując ją. Przestudź lekko, dodaj masło, wymieszaj z kaszą, żeby lekko się rozpuściło i zmiksuj na mus wraz ze śmietaną. Dodaj rozbełtane jajko, mąkę, przyprawy i wszystko dokładnie wymieszaj. Pieczarki umyj dokładnie, zetrzyj na tarce i podsmaż na 2 łyżkach masła (ok. 15 min) na wolnym ogniu do momentu aż woda z pieczarek wyparuje. Następnie dodaj pietruszkę oraz przyprawy.

Pieczarki dodaj do masy z kaszy gryczanej i dobrze wymieszaj. Piekarnik nagrzej do 180°, blachę wyłóż pergaminem i wilgotną łyżką nakładaj masę na blachę, formując małe placuszki w odległościach 5 cm. Piecz ok. 25 min w temp. 180°. Kotleciki podawaj gorące do barszczu.

Kaganek, osiołek, anioł i wiele innych rzeczy

Cóż za obrzydliwy zapach! Co za smród! Anioł już chwycił za róg alarmowy, by wezwać na pomoc kolegów z góry, lecz było to niepotrzebne, nie chodziło zgoła o diabła. Uniósł ręką do prawego oka i spojrzał w dal przez zwiniętą dłoń. A więc tu jest pies pogrzebany! Były to nikczemne myśli króla Heroda! Ulatywały z jego głowy jak para z gotującego się garnka. Anioł otrząsnął się z przerażenia i odrazy i pomachał skrzydłami, żeby rozproszyć cuchnącą woń.
Ale trzeba było ostrzec świętego Józefa.
Anioł przetarł oczy, żeby odpędzić senność, potrząsnął swoimi złotymi puklami, wyjął z torby podróżnej srebrną kapę, założył ją na siebie, stanął po anielsku na baczność i w tej postawie ukazał się we śnie świętemu Józefowi.
Albowiem święty Józef jest sprawiedliwym i dla niego także aniołowie przywdziewają strój galowy.
Święty Józef zupełnie spokojny spał głęboko, tonąc w miłym ciepełku swojej białej brody. Serce miał przepełnione radością i światłem z powodu darów, jakie Trzej Królowie złożyli Dzieciątku Jezus. Ale co taki biedak jak on zrobi z całym tym złotem? Posłał je przełożonemu synagogi w Betlejem.
I w środku snu utkanego ze złota i chwały błysnął nagle okryty srebrem anioł, przemawiający głosem, który zdawał się mówić odległym echem organów: - Uciekaj, uciekaj! Król Herod chce zabić Dzieciątko, naszego Pana!
Święty Józef obudził się. „To tylko sen” – podszepnął mu sen, starając się opuścić jego powieki, ale święty Józef wiedział z własnego doświadczenia, że nie można snów lekceważyć ani pozwolić, by przemknęły niepostrzeżenie, więc z uporem trzymał oczy otwarte; wstał i zapalił kaganek. Dzieciątku grozi niebezpieczeństwo, trzeba się spieszyć, a jednocześnie mieć się na baczności, bo Dzieciątko i Matka byli stworzeniami kruchymi i delikatnymi...
Kaganek rzucał światło, zwyczajne ubożuchne światełko, jakie rzucają kaganki, lecz kiedy spostrzegł, że święty Józef niesie go w stronę Maryi, podsycił płomień jak tylko mógł, gdyż widział Najświętszą Pannę raz tylko w Boże Narodzenie. I jakże wtedy starał się rozpraszać mroki! Napełnił światłem całą stajenkę (Kaganek to poczciwe stworzenie, ale niezbyt rozgarnięte. Nie spostrzegł nawet, biedaczysko, że całe to światło pochodziło od aniołów). Także teraz chciał zrobić tyle światła, ile tamtej nocy i zaczął pochłaniać oliwę wielkimi łykami, nadął się, jak tylko mógł, starał się ze wszystkich sił, ale osiągnął tyle tylko, że płomyk stał się wielkości jajka.
- Coś nie w porządku z tą oliwą – pomyślał.
- Nie – odparła oliwa – to przez knot.
- Nic podobnego – rzekł knot – to musi być płomień
- Wcale nie – zaprzeczył płomień – to wszystko wina kaganka.

Kiedy kaganek wiódł spór z samym sobą, ale starając się zobaczyć jak najwięcej, święty Józef był całkiem zadowolony, gdyż tej nocy kaganek płonął dobrze i dawał piękne światło.
Maryja leżała sobie na wiązce słomy i trzymała na podołku Dzieciątko. Słoma otulała ją z miłością.
Święty Józef zbliżył się na palcach, by jej nie przestraszyć, musnął nieśmiało Jej ramię palcem wskazującym i rzekł półgłosem:
- Maryjo!
W ten sposób jeszcze nikogo się nie zbudziło! – pomyślała noc. Lecz Maryja była jak kryształowy kielich, który wystarczy dotknąć, by dobyć z niego harmonijny dźwięk.
- Cóż się stało, Józefie? – spytała.
Wielkie, przesłodkie oczy lśniły niby dwie gwiazdy w małej pobladłej twarzyczce.
Kaganek patrzył w zachwyceniu, zapominając nawet o podsycaniu płomienia. Także pani noc w swoim płaszczu z czarnego aksamitu, na widok tych otwartych oczu, przez które widać było dusze i niebo, ze zdumienia nie poruszyła ani jedną z gwiazd na swojej sukni, gdyż zazwyczaj widziała Maryję tylko śpiącą, z zamkniętymi oczyma.
- Posłuchaj no, palioliwo – powiedziała noc kagankowi tonem pogardliwym – nie skąp oliwy, niechże i ja zobaczę lepiej naszą piękną Panią.
- A czemuż to raczej moja pani nie dobędziesz na wierzch tej swojej mlecznej patelni – odpowiedział kaganek nieco urażony. Ale nocy jedynie w niektóre określone dni wolno było pokazywać srebrzysty miesiąc. I oto, żeby lepiej widzieć, potrząsnęła swoim czarnym płaszczem i nagle całe niebo było usiane gwiazdami, które błyszczały jak diamenty. Oblicze Najświętszej Panny oblało światło.
- Tylko spójrzcie, ile światła dałem! – rzekł z dumą kaganek. Ale noc była głęboko pogrążona w uwielbieniu, że nawet go nie usłyszała.
- Musimy uciekać... – rzekł święty Józef. – ukazał mi się we śnie anioł... Król Herod chce zabić Dzieciątko.
Wielkie oczy stały się jeszcze większe z trwogi, potem powolutku zamknęły się, a blada twarzyczka Maryi pochyliła się z pokorą.
Stajenka z przerażenia i strachu skrzypiała wszystkimi złączeniami. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć i w końcu skamieniała. Z wielkim bólem patrzyła, jak święty Józef pomaga Maryi wstać, odszukać odzienie, zawiązać tobołek, rozejrzeć się uważnie raz jeszcze, a potem wychodzi z Maryją i Dzieciątkiem w towarzystwie kaganka i wygwieżdżonej nocy.

Stajenka z przerażenia zwaliła się z lekkim trzaskiem.
Na dworze panowała właśnie taka ciemność, jakiej potrzeba do ucieczki. Kaganek pokazywał kałuże, ujawniał kamienie, o które można by się było potknąć a noc swoimi gwiazdami wskazywała kierunek północny.
Jednak Maryja strapiona wykrzyknęła:
- Ach, Józefie, gdybyż to chociaż był dzień! – Takie jest matczyne serce, pełne niecierpliwości, zawsze chciałoby uprzedzić czas.
- Już się robi – ozwał się kogut w kurniku, przed którym właśnie przechodzili i zapiał na pobudkę ze wszystkich sił. Nigdy w życiu nie wkładał w swój śpiew tyle wigoru.
- Czyś ty oszalał? – wykrzyknęła hardo noc. – Jeszcze minie jakiś czas zanim skończę moją wędrówkę! – Ale kogut odpowiedział tonem w którym brzmiała wielka pewność siebie, jakby czuł się równy tej wielkiej damie:
- Może chcesz, żeby nasz Pan skończył w rowie z miłości do ciebie? – I znowu wypiął pierś, zamknął oczy i zaśpiewał raz jeszcze, ale nie było to już potrzebne. Na wschodzie ciemności nagle rozrzedziły się i złoto rozpryskało po całym niebie iskry i skrzące się strzępki a słońce, sapiąc z wysiłku, wstało, by oświetlić ziemię.
Zabrakło mu tchu, gdyż musiało przebyć dwie wielkie krainy, które teraz pogrążyły się w mroku. A nie było to byle co, lecz rzecz trudna, prawie tak samo trudna, jak tego wieczoru, kiedy z rozkazu Jozuego musiało zatrzymać się na niebie. Lecz to nieważne, chodzi wszak o służbę Panu!


Wśród ludzi powstało jednak wielki zamieszanie.
- Co się stało? – zdumiał się wieśniak z folwarku w Brakenhof. Jego zegar wskazywał trzecią, a było już jasno, choć przecież to luty. Oczywiście cała wina spada na zegar, który nie został należycie wyregulowany. Więc wieśniak wstał i ruszył do pracy. Niektórzy spośród nocnych Marków, co wytrwali jeszcze w kompanii popijając piwo, przestraszyli się widząc, że noc minęła tak szybko i zaczęli przyganiać szynkareczce, mówiąc iż cofnęła wskazówki zegara. Kupcy, którzy chcąc wyruszyć o siódmej nastawili budziki na szóstą, obudzili się nagle, widząc, że jest jasno, wyskoczyli czym prędzej z łoża i pobiegli do dyliżansu ani nawet myśląc o śniadaniu. Dyliżansu jeszcze nie było.
- Musiałem zapomnieć o nakręceniu zegara – rzekł woźnica.
Na dworze króla Heroda słudzy biegali we wszystkie strony. Na początek zwolniony został główny kontroler zegarów dworskich.
Natomiast dowódcy wojska zmyto uroczyście głowę, gdyż nie wyruszył natychmiast do Betlejem, by dokonać tej straszliwej rzezi niewiniątek. Wreszcie oddział zaczął maszerować, miasteczko zostało otoczone i na sygnał trąbki żołnierze niby wilki rzucili się do domów, wyrywali dzieci z rąk matek i zabijali sztyletami i mieczami.
- Została jeszcze ta mała stajenka! – Krzyknął dowódca. Ale jaki zawód ich spotkał, kiedy tam dotarli. Szopka zawaliła się całkowicie, a jeden wieśniak mieszkający w pobliżu rzekł:
- Ludzie, którzy tam byli musieli uciec. Wczoraj przyszli Trzej Królowie, by złożyć pokłon Dziecięciu.
Dowódca, nie panując nad sobą z gniewu, wykrzyknął:
- Ale w takim razie Dzieciątko było właśnie tym nowym Królem, którego mieliśmy zabić. Naprzód za nimi!
Pewien sprytny oficer pokazał mu na miękkiej ziemi odciski stóp Maryi i Józefa.
- Tym śladem trzeba iść. Za godzinę będą w naszych rękach! Żywcem dostarczymy nowego Króla królowi Herodowi, żeby własnoręcznie mógł skręcić mu kark!
Konie ruszyły galopem, trzymając się śladów.
Musimy pamiętać, że Anioł Stróż szedł niewidzialny za Świętą Rodziną. Anioł ów zajmował się światłem, wiatrem, baczył na chmury i co jakiś czas przykładał zwiniętą dłoń do oczu, by zbadać, czy nie grozi jakieś niebezpieczeństwo.
O kaganku nie ma już więcej nic do powiedzenia, poza tym, że zgasł ze wstydu ledwie ujrzawszy promieniste oblicze słońca. A noc zrzuciła czym prędzej swój czarny płaszcz, tak, że nikt już nie mógł jej zobaczyć.
Józef i Maryja szli szybko swoją drogą. Józef niósł Dzieciątko, niósł wszystko, swoje narzędzia, tobołek z pieluszkami, troski i myśli, a Maryja opierała się na jego ramieniu.
- Taka jestem zmęczona – rzekła.
- Zaraz trochę odpoczniemy – odpowiedział Józef.
Mieli właśnie przysiąść na pniu, kiedy jakiś chrapliwy okrzyk sprawił, że Maryja zerwała się na równe nogi z przerażenia. Rozejrzeli się dookoła. Na pobliskiej łące pasł się i ryczał osioł, tak, że robił wrażenie zardzewiałej pompy.
- Gdybyśmy mieli osiołka! – szepnął święty Józef. I oto nagle osioł przebrnął ociężale strumyk i przez nikogo nie proszony zbliżył się do nich. Prawdę mówiąc niezupełnie nieproszony, gdyż niewidzialny Anioł Stróż podszedł do niego na łące i szepnął mu do ucha:
- Nie upieraj się osiołku, chodzi o naszego Pana. – I dokładnie opowiedział mu wszystko, co się przydarzyło, zalecając by sprawował się dobrze, jak przystało na stworzenie dobrze wychowane i obiecując, że zasłuży sobie na dobre imię w świętych księgach.
- Czy stanę się równie piękny jak koń? – spytał żywo osiołek.
- To nie – odparł anioł – tego, co raz zostało już stworzone nie można zmienić, lecz twoje imię będzie bardziej szanowane niż imię najlepszego konia, gdyż zostaniesz nazwany konikiem Bożym.
- Co mi tam po imieniu – rzekł osiołek. – Wolałbym być koniem bez imienia niż osłem z dobrym imieniem. Chętnie uczynię to o co mnie prosisz, ale tylko z wdzięczności wobec Pana Boga, a jeśli niczego nie można zmienić, zadowolę się tym, że zostanę osiołkiem bez imienia.

Anioł zaprowadził osła do świętego Józefa, który pogłaskał mu przyjaźnie łeb między oczami.
- Dobre zwierzę – powiedział. – Ach, gdybyśmy mieli takie bydlę.
Osiołek spojrzał na Dzieciątko, które patrząc błękitnymi oczętami bawiło się w ramionach Maryi okryte cieniem wielkiego płaszcza z kapturem.
- Więc to jest Pan Bóg, który stworzył wszystkie rzeczy i przyszedł, żeby zbawić ludzkość? – pomyślał osiołek nieco rozczarowany. – Jeszcze jedna rzecz, której nie pojmuję ni w ząb – ciągnął w myślach. – Co jeszcze wymyśli człowiek? Jest już panem koni i osłów. Czyż nie lepiej byłoby, żeby Pan przyszedł zbawić osły? Naturalnie nie pojmuję tego, gdyż jestem właśnie osłem. Gdybym był koniem, wszystko wydałoby mi się jasne.
Tak to osiołek medytował nad wieloma jeszcze innymi sprawami, ale ponieważ nie mógł niczego pojąć, przestał wytężać umysł i zaczął szukać ostów w pobliżu zwalonego drzewa. Znalazł piękne nawet, twarde i soczyste, nadające się do zjedzenia razem z korzeniami.
- Chodź Maryjo, może poszlibyśmy dalej?
Maryja westchnęła, oparła się na ramieniu Józefa i podjęli poranny marsz w blasku promieni słonecznych, chłodnych jeszcze, ale już świetlistych. I oto osiołek ruszył wraz z nimi obok świętego Józefa.
- Idź, idź sobie, poczciwy bydlaku – rzekł starzec. – Wracaj na swoją łąkę. Nie jesteś nasz.
Nic z tego, osiołek szedł za nimi. Święty Józef wygłosił mu jeszcze kazanie o niewierności i uporze, ale ponieważ to także do niczego nie doprowadziło, rzekł w końcu:
- No dobrze. Jeśli koniecznie chcesz z nami pójść, nie mogę ci w tym przeszkodzić, ale umywam ręce i mam czyste sumienie. Jeśli kiedyś zdołamy tu wrócić, załatwię sprawę z właścicielem.
A zwróciwszy się do Maryi, rzekł:
- Sam Bóg przysłał nam tego poczciwego osiołka, więc wsiądź na niego.
Stała się rzecz dziwna, osiołek zgiął kolana, by łatwiej było usiąść na jego grzbiecie, a potem ruszył ze swoim świętym brzemieniem krokiem tak szybkim, że święty Józef musiał się namęczyć, żeby dotrzymać mu kroku. Ale myślał sobie z zadowoleniem:
- Teraz już z pewnością Herod nie zdoła nas doścignąć!
Anioł jednak nie osłabiał czujności i kiedy tak patrzył w dal usłyszał nagle kroki zbliżających się żołnierzy Heroda. Przez chwile polatywał to tu to tam jak zraniony ptak, niepewny, co czynić. Wtenczas wyleciał mu na spotkanie inny anioł, anioł dobrej myśli. Aniołowie latają sobie bowiem w wielkiej liczbie, niby motyle nad łąką, a każdy ma swoje imię i swoje obowiązki.
O Światło Niebiańskie! – wykrzyknął Anioł Stróż. – Nasz Pan Bóg jest w niebezpieczeństwie. Ściga Go Herod! Co mam czynić?
- Wezwij rozsypywaczy śniegu, o Srebrzysty Wartowniku – rzekł Światło Niebiańskie i poleciał do jakiegoś artysty albo proroka.
Wtenczas Srebrzysty Wartownik zadął w swój róg. Rozsypywacze śniegu, nader zajęci sporządzaniem nowych kryształowych gwiazdek, od razu pojęli, w czym rzecz. Niektórzy z nich wywinęli koziołka, z znalazłszy się na dole, wymienili parę słów z Aniołem Stróżem i szybciutko wzbili się z powrotem do nieba.
W mgnieniu oka zagęściły się na północy czarne chmury, słońce znikło, światło stało się posępne i szare i wielkimi płatkami spadł na ziemię śnieg. Łatwo sobie wyobrazić, w jaką wściekłość wpadł dowódca wojska. Odciski stóp zniknęły pod śniegiem i na rozstajach musiał zatrzymać się, zbity z pantałyku. Posłał swoich żołnierzy we wszystkich kierunkach, a sam przez czysty przypadek wybrał z oddziałem drogę właściwą.

Kiedy Anioł Stróż pojął, jakie niebezpieczeństwo nad nimi zawisło, zaczął latać z niepokojem to tu, to tam. Cóż począć teraz.
Spostrzegł nagle wielkie drzewo o wypróchniałym pniu i z gniazdem sroczym wśród gałęzi. A gdyby tak ukryć Świętą Rodzinę w zagłębieniu pnia i rozwiesić z przodu wielką pajęczynę jak czyta się często w starych opowieściach?
Ale mogło się zdarzyć, że dowódca wojska też zna te opowieści i nie da się zwieść.
- Drzewo, drzewo moje kochane, pomóż nam! – wykrzyknął Srebrzysty Wartownik.
I oto zerwał się mocny wiatr, tak, ze drzewo przygięło się do samej ziemi i trwało mocno w tej pozycji. Albo właściwie to anioł przytrzymał je ze wszystkich sił. Wtenczas Światło Niebiańskie natchnął Świętego Józefa, by ten powziął zbawczą myśl.
- Maryjo wejdź do gniazda!
I od razu gniazdo stało się tak wielkie jak tron. Maryja usiadła w nim z Dzieciątkiem, a święty Józef zajął miejsce obok.
- Wejdź osiołku – rzekł anioł – starczy miejsca i dla ciebie.
-He, He - odparł ze śmiechem osioł. – Chcecie wystawić mnie na pośmiewisko! Skoro nie mogę stać się koniem, nie chcę też siedzieć na drzewie jak ptak.
Wtedy anioł puścił koronę drzewa, które powoli wyprostowało się.
Wkrótce potem nadciągnęli żołnierze.
- Z koni! – rozkazał dowódca podoficerowi. – A obejrzyjcie dokładnie wydrążony pień i zobaczcie, czy przypadkiem nie ma z przodu pajęczyny!
- Nikogo! – wykrzyknął podoficer, - Jest tylko osioł, który pokazuje nam ogon.
- Przeklęty osioł! – mruknął dowódca pod nosem.
Zarówno osioł jak i żołnierz poczuli się urażeni.
Podoficer wskazał kapitanowi wielkie gniazdo.
- Przeklęte gniazdo! – ryknął dowódca i dosiadłszy koni ruszyli dalej.
Śnieg przestał padać. Chmury się rozproszyły i na zachodzie słońce zaczęło chylić się nad widnokręgiem niby wielka kula ognia.
- Maryjo – powiedział Józef, wskazując na błękitny skrawek pod słońcem – tam jest morze. Jutro znajdziemy jakiś okręt.
I znowu pojawiła się noc w swoim płaszczu z gwiazd, które lśniły jak nigdy dotąd. Józef i Maryja pozostali spokojnie w ciepłym gnieździe. Osioł dla zabicia czasu na zmianę wtykał łeb albo zadek w zagłębienie w drzewie, by ogrzać się ze wszystkich stron.
Wcześnie rano drzewo pochyliło się znowu ku ziemi i wszyscy poszli ścieżką wśród pól, aż dotarli do morza. Morze tworzyło na brzegu cudowne koronki, jakich nie ma nawet w Brugii. Na piasku leżały muszle niby wielobarwne kwiaty. Naturalnie znalazła się tam barka z przewoźnikiem, który choć kudłaty i spalony od słońca, był może także przebranym aniołem i oznajmił, ze gotów jest przewieźć ich na drugi brzeg.
Mały stateczek wypłynął w morze. Byli uratowani!
Osiołek został na brzegu i patrzył, gdyż nie chciał wejść za nic w świecie do łodzi. Wrócił mu jego zwykły upór.
Ale to już jest, w przeciwnym przypadku bowiem nie byłby osłem!
Patrzył jak się oddalają i pożegnał ich machaniem ogona.


Felix Timmermans

piątek, 21 czerwca 2013

Mały srebrzystowłosy anioł



Mały anioł o srebrnych włosach miał kłopoty. Był tak niegrzeczny, że Święty Piotr wezwał go do siebie. – Podejdź tutaj nicponiu – powiedział. – Coś mi się zdaje, że nie rozumiesz, że u nas w Niebie każdy ma coś do roboty, zwłaszcza teraz, w święta. Każdy z nas musi uszczęśliwić kogoś na Ziemi. – Święty Piotr spojrzał surowo i dodał: „Jednak ty byłeś tak leniwy, że nie możesz u nas zostać. Leć na Ziemię i spraw, żeby ktoś był szczęśliwy. Dopiero wtedy będziesz mógł wrócić do Nieba”.

I oto mały anioł znalazł się za bramą niebios. Zastanawiał się, co właściwie ma począć. Sfrunął na Ziemię, gdzie wszystko było pokryte miękkim, puszystym śniegiem. Aniołkowi było bardzo zimno w cieniutkiej koszulce. Pierwszą istotą, jaką napotkał, był zając, który grzecznie powiedział: „Dzień dobry!” Mały anioł chciał właśnie odpowiedzieć, gdy wtem usłyszał stukot kopyt i dźwięk dzwonka u sań. To był Święty Mikołaj jadący swoimi saniami.

Kiedy Święty Mikołaj dostrzegł małego anioła, zatrzymał sanie i zapytał: „Co ty tu robisz na Ziemi?” Anioł spuścił ze wstydu głowę i przyznał się, że był w Niebie niegrzeczny i leniwy.

- Aha, leniwy – powiedział Święty Mikołaj. – No to chodź ze mną, pomożesz mi dzisiaj w nocy. Wsiadaj do sań!

No i Święty Mikołaj zabrał małego anioła do sań i pojechali. Jechali dość długo, aż sanie raptownie zatrzymały się. Święty Mikołaj jadący swoimi saniami

Potem opróżnił swój worek, w którym były choinkowe ozdoby, i anielskie włosy.

- Może zechciałbyś mi pomóc przy ubieraniu choinek? – zapytał Święty Mikołaj.

- Och, chętnie – odpowiedział radośnie mały anioł.

- Cieszę się – powiedział Święty Mikołaj. – Ponieważ jestem wyższy od ciebie, będę ubierał choinkę od góry, a ty od dołu.

No i Święty Mikołaj i aniołek razem ubierali drzewka, zawiesili też na nich małe prezenty.

Wkrótce wszystkie ozdoby i anielskie włosy znalazły się na choince. Święty Mikołaj ruszył w dalszą drogę, aby przywieźć większe prezenty, obiecał też małemu aniołowi, że go zabierze po powrocie. Wtedy aniołek odkrył, że jedno maleńkie drzewko nie zostało jeszcze przystrojone. Co robić? Nagle wpadł na wspaniały pomysł! Miał przecież złote gwiazdki na swojej koszulce! Pozrywał je i zawiesił na gałęziach drzewka. Co by tu jeszcze dołożyć? Ależ oczywiście! Pasemka swoich cudownych srebrzystych włosów! Ustroił nimi drzewko – a kiedy już skończył, wyglądało naprawdę pięknie. Nawet zwierzęta wyszły z lasu, by je podziwiać!

Święty Mikołaj wrócił, a gdy zobaczył, czego dokonał mały anioł, bardzo go chwalił. – To był wspaniały pomysł – rzekł. – Teraz musimy wszystkie drzewka zawieźć do wioski. Może znajdzie się tam ktoś, kto weźmie twoją choinkę.

Potem Święty Mikołaj wraz z małym aniołem wsiedli do sań i ruszyli przez zaśnieżone pola. W oddali pojawiły się migocące światła domów.

Święty Mikołaj wjechał saniami na plac pośrodku wsi i rozdawał prezenty. Anioł zwijał się i pomagał jak umiał najlepiej. Przyszła wreszcie kolej i na choinkę tak pięknie przyozdobioną jego własnymi srebrnymi włosami i gwiazdkami z jego koszulki. Wziął drzewko i poniósł je w dół ulicy, do domku, gdzie mieszkało troje dzieci. Dzieci właśnie pomagały mamie myć naczynia, kiedy anioł cichutko, na paluszkach wślizgnął się do domu, postawił choinkę i położył pod nią prezenty.

Wymknął się z domu, podfrunął pod okno i zajrzał do środka. Widział, jak dzieci wyszły z kuchni, zobaczyły choinkę, a potem uszczęśliwione radośnie śpiewały i tańczyły wokół drzewka. Krzyczały: „Jaka piękna!” i „Kto ją nam przyniósł?”

Anioł uśmiechnął się – był szczęśliwy. Pośpieszył do Świętego Mikołaja.

- Czy mogę cię dokądś zawieźć – zapytał Święty Mikołaj.

-Tak, bardzo proszę – odpowiedział aniołek. – Zawieź mnie, proszę, do lasu, tam gdzie cię spotkałem. Muszę wracać do Nieba.

- Dobrze – powiedział Święty Mikołaj i ściągnął lejce. – Bardzo dziękuję ci za pomoc. Postaram się, aby Święty Piotr dowiedział się o tym.

- Bardzo dziękuję! Do widzenia! – zawołał mały anioł i znikł w ciemnościach nocy.

Kiedy mały anioł wrócił do Nieba, Święty Piotr oczekiwał go w bramie. Popatrzył srogo i powiedział z wyrzutem: „Co ty z siebie zrobiłeś? Spójrz na swoje włosy! A gdzie podziały się twoje złote gwiazdki?”

Gdy mu aniołek opowiedział, co stało się z jego włosami i złotymi gwiazdkami, Święty Piotr bardzo się ucieszył. – Właściwie teraz możesz wrócić do Nieba! – orzekł.

Święty Piotr był tak uradowany postępkiem małego anioła, że podarował mu nowe złote gwiazdki. Starsze anioły przyszyły mu je do koszulki. A srebrne włosy wkrótce przecież odrosną!

Fragment książki „Wesołe Boże Narodzenie”

piątek, 14 czerwca 2013

Niemiecka gęsina


Co kraj to obyczaj. Niby wyświechtane powiedzenie, ale jakie prawdziwe. Podróżując, staramy się (przynajmniej niektórzy) próbować nowych smaków. Na Święta Bożego Narodzenia na ogół jednak zostajemy, lub przyjeżdżamy do domu, do Polski i Wigilia kojarzy nam się z kilkoma, dla nas tradycyjnymi, potrawami.  Czasem jednak dobrze jest dowiedzieć się, a może i spróbować, czym zajadają się ludzie w innych krajach.

Niemcy na świąteczny stół stawiają kiełbaski i sałatkę z kartofli. Te niewyszukane (i tanie!) potrawy mają przypominać jak ubodzy byli Maria i Józef. Większość potraw jest więc dość prosta do wykonania, a przy okazji nie rujnuje portfela. Jednak Niemcy to także naród, który lubi zjeść dobrze i konkretnie, więc często głównym daniem wigilijnym jest właśnie gęś.



Składniki:

  •     Duża gęś (około 2 kg) oczyszczona
  •     1-2 jabłka obrane, wydrążone i pokrojone w ćwiartki
  •     1 cebula, pocięta wzdłuż na paski około 0,5 cm
  •     1-2 łyżeczki tymianku
  •     sól
  •     pieprz (najlepiej świeżo mielony)
  •     2 łyżki stołowe mąki
  •     około pół szklanki rosołu z kury

Przygotowanie:

Rozgrzać piekarnik do 180 ° C.

Gęś umyć i osuszyć, podobnie jak kurczaka lub indyka. Natrzeć gęś od wewnątrz solą, pieprzem i tymiankiem a następnie nafaszerować jabłkami i cebulą. To co zostanie można podpiec razem z gęsią w niewielkim naczyniu z odrobiną masła.

Ułożyć gęś w na kratce do pieczenia umieszczonej w brytfance (tak aby między kratką a brytfanką była przestrzeń na wytapiający się tłuszcz) i podlać szklanką wody z rozpuszczoną 1 łyżeczka soli. Ponakłuwać gęsią skórkę w kilku miejscach, aby tłuszczu mógł ściekać w czasie pieczenia. Piec gęś (ułożoną piersią do dołu) przez 50 minut a następnie obróć i piecz kolejne 50 minut. W trakcie pieczenia podlewać od czasu do czasu lekko osolona wodą

Po upieczeniu odstaw gęś na kilka minut i w tym czasie przygotuj sos. Wymieszaj w rondelku 2 łyżki gęsiego tłuszczu z pieczenia i 2 łyżki mąki, gotuj przez minutę. Stopniowo dodawaj bulion z kurczaka cały czas mieszając (dodaj tyle bulionu aby uzyskać pożądaną gęstość sosu. Dodaj sól, pieprz i tymianek do smaku.

Można podawać z połówkami brzoskwiń z puszki lub z  dodatkiem konfitur żurawinowych albo z brukselką i ziemniakami. A po naszemu z świąteczną czerwoną kapustą.

Trochę zimowych inspiracji










Czekolada po meksykańsku


Niektórzy twierdzą, że są tak dobre, że warto czekać na mrozy, bo wtedy można się nimi rozkoszować w całej pełni. Zimowe napoje smakują wyśmienicie, gdy za oknem ściska mróz. Pite w ciepłej atmosferze, najlepiej przy kominku, wprowadzają w błogi stan i relaksują. Spróbujcie je wykonać samodzielnie.


Ten bogaty, ciepły i rozgrzewający napój błyskawicznie poprawia nastrój. Przecież czekolada pobudza produkcję endorfin, czyli hormonów szczęścia! Łączymy szklankę mleka, 4 łyżeczki jasnobrązowego cukru, odrobinę cynamonu i pół szczypty soli. Gotujemy mieszając, a gdy cukier się rozpuści, dorzucamy pół tabliczki gorzkiej czekolady w kawałkach. Dalej podgrzewamy, tak by nie było żadnych grudek. Zdejmujemy z ognia i dodajemy kilka kropel naturalnego ekstraktu waniliowego. Wszystko ubijamy trzepaczką, by napój był puszysty. Meksykanie używają do tego celu "molinillo"- specjalnej drewnianej trzepaczki. Gorącą czekoladę podajemy z laską cynamonu.

Skrzaty z marcepanu

Składniki:

  •     1 szklanka mąki
  •     3 łyżki cukru
  •     1 łyżka miodu
  •     1 jajko
  •     1 łyżki sody oczyszczonej
  •     1 łyżeczka przyprawy do pierników



Masa marcepanowa:

  •     125 ml wody
  •     60 g tłuszczu (oleju, masła lub margaryny)
  •     125 g mąki pszennej
  •     1 kg cukru pudru
  •     kropelka olejku migdałowego



Dekoracja:

  • opakowanie polewy czekoladowej mlecznej
  • kolorowe lentilki
  • mazaki cukrowe
  • gotowe opakowanie lukru

Sposób przyrządzania:

Przygotuj masę marcepanową: wodę zagotuj z tłuszczem. Do gotującej się wody dodaj mąkę i mieszaj przez kilka minut. Gdy masa zacznie odchodzić od łyżki i brzegów garnka, wyjmij ją i rozłóż do wystygnięcia. Następnie dodaj cukier puder, olejek i wyrabiaj ciasto w rękach (jeżeli masa będzie zbyt rzadka, dosyp więcej cukru pudru).

Przygotuj ciasto: miód z cukrem podgrzej, aby się roztopił, dodaj łyżkę wody i zagotuj (3 min). Gdy miód przestygnie, dodaj przyprawę korzenną, sodę i roztrzepane jajo. Mieszaj wszystko, stopniowo dodając mąkę. Ciasto dokładnie wyrób rękami i schowaj do lodówki na 30 min.

Następnie kształtuj w dłoniach kulki ciasta o średnicy denka papilotków do pieczenia. Włóż kulki do papilotków i piecz przez ok. 20 min w temp. 180°. Wyjmij babeczki i polej je polewą czekoladową (zaczekaj aż polewa zastygnie).

Z przygotowanej wcześniej masy marcepanowej ulep kulki, lekko spłaszcz i nasadź na babeczki - to będą głowy skrzacików.

Z masy marcepanowej ulep też czapeczkę. Najpierw zrób kulkę, z kulki zrób grubszy wałeczek, na końcu wałeczka uformuj kuleczkę - pomponik. Nie odrywając masy marcepanowej, uformuj pomponik z jednego kawałka masy, a następnie przy pomocy lukru przyklej do skrzacika. Na czapce skrzacika narysuj paski mazakami cukrowymi.

Na koniec przy pomocy lukru przymocuj skrzacikom noski z lentilek i oczka z draży czekoladowych. Mazakami cukrowymi narysuj buźkę.

Z podanej ilości składników przygotujesz ok. 3 - 4 skrzacików.

Kolorowe świąteczne ciasteczka




Składniki:

  •     300 g mąki
  •     2 łyżki śmietany
  •     200 g masła
  •     3 szklanki cukru pudru
  •     3 żółtka
  •     1 łyżeczki proszku do pieczenia



Dekoracja:

  •     kolorowe gotowe lukry
  •     posypki cukrowe
  •     perełki dekoracyjne
  •     pisaki cukrowe



Sposób przyrządzania:

Mąkę wsyp na stolnicę, na jej środku ułóż zimne masło i posiekaj je z mąką. Dodaj żółtka, cukier puder i śmietanę.

Szybko zagnieć ciasto i włóż do lodówki na co najmniej 1 godz. Po wyjęciu ciasta z lodówki, oprósz stolnicę mąką i rozwałkuj ciasto na grubość około 1 cm. Ponownie oprósz mąką rozwałkowane ciasto tak, aby nie przyklejało się do stolnicy.

Wycinaj ciastka świątecznymi foremkami i układaj je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Ciasteczka również oprósz mąką z każdej strony, łatwiej Ci je będzie przenieść na blachę do pieczenia. Przed włożeniem do piekarnika posmaruj ciasteczka białkiem za pomocą płaskiego pędzla, dzięki temu nabiorą złocistego koloru. Piecz przez ok. 20 - 30 min w temperaturze ok. 190°.

Ostudzone ciasteczka smaruj lukrem w dowolnym kolorze. Powierzchnia lukru będzie gładka, jeżeli rozsmarujesz go szerokim, ciepłym nożem (pomocz nóż w gorącej wodzie). Pamiętaj, że wszystkie ozdoby układa się na jeszcze nie wyschniętym lukrze, aby się do niego dobrze przykleiły.

Przechowuj ciasteczka w zamkniętych słojach lub pudełkach. Możesz też pozawijać je w folię aluminiową. Ciastka lubią przejmować obce zapachy, dlatego warto je szczelnie zamknąć.

Tarta korzenna z jabłkami i gruszkami




Składniki:

Kruche ciasto:

  •     150 g mąki pszennej
  •     75 g miękkiego masła
  •     kilka kropel aromatu waniliowego
  •     1 roztrzepane jajko do posmarowania ciasta
  •     szczypta soli
  •     1 czubata łyżka masła do smarowania formy



Nadzienie:

  •     1 winne jabłko
  •     1 gruszka
  •     50 g płatków migdałowych
  •     2 łyżki śmietanki kremówki
  •     100 g orzechów włoskich
  •     100 g orzechów laskowych
  •     100 g rodzynek
  •     50 g cukru pudru
  •     200 g winogron czerwonych
  •     15 ml spirytusu




Przyprawy:

  •     szczypta gałki muszkatołowej
  •     1/2 łyżeczka mielonych goździków
  •     skórka starta z 1/4 pomarańczy
  •     skórka starta z 1/4 cytryny
  •     szczypta cynamonu




Sposób przyrządzania:

Przygotuj nadzienie: orzechy laskowe i włoskie zmiksuj z 2 łyżkami śmietanki kremówki. Masę przełóż do miski. Rodzynki przepłucz pod bieżącą wodą, dodaj do miski z masą. Obierz jabłko i gruszkę, usuń koszyczki nasienne, a owoce posiekaj w drobną kostkę. Winogrona umyj, przekrój na pół i usuń pestki. Wszystko wymieszaj, dodaj spirytus, płatki migdałowe,  wszystkie przyprawy i pozostaw do momentu użycia.

Przygotuj ciasto: do dużej miski przesiej mąkę, dodaj szczyptę soli i wymieszaj. Mąkę rozetrzyj w palcach z masłem, aby utworzyły się okruchy. Dodaj 5 łyżek zimnej wody i wyrób ciasto. Uformuj kulę. Przełóż ją na stolnicę posypaną mąką i rozwałkuj. Formę do pieczenia tarty wysmaruj masłem, wyłóż ją ciastem przyciskając je do boków formy. Nadmiar ciasta odetnij zostawiając ok. 1,5 cm poza rantem formy i zawiń ozdobnie wystające części. Następnie ponakłuwaj je widelcem, posmaruj całość rozbełtanym jajkiem i wstaw do piekarnika nagrzanego do 200° na 10 min.

Tartę wyjmij a wnętrze wyłóż nadzieniem. Resztki ciasta zagnieć ponownie formując kulę, rozwałkuj i wytnij świąteczne motywy, np. choinki. Poukładaj je dekoracyjnie na cieście i przed pieczeniem posmaruj białkiem. Tartę ponownie włóż do piekarnika i piecz ok. 40 min w temp. 180°. Przed podaniem ciepłe kawałki tarty udekoruj bitą śmietaną.

Słodkie dary lasu





Składniki

Ciasto:

  •     3 szklanki mąki,
  •     kostka margaryny,
  •     szklanka śmietany 18%,
  •     1 białko,
  •     2 łyżki maku.

Krem:

  •     1 l mleka,
  •     5 żółtek,
  •     2 duże budynie waniliowe,
  •     2 łyżki mąki pszennej,
  •     2 łyżki mąki ziemniaczanej,
  •     szklanki cukru,
  •     cukier waniliowy,
  •     kostka masła,
  •     1/2 kostki margaryny.




Przygotowanie
Mąkę przesiać do miski, dodać posiekaną margarynę oraz śmietanę. Zagnieść gładkie ciasto. Zawinąć w folię aluminiową i włożyć na 2 godz. do lodówki. Następnie ciasto rozwałkować, foremką do babeczek wycinać kapelusze a szklanką tyle samo spodów, w których należy zrobić wgłębienie na nóżki grzybka. Z reszty ciasta utworzyć cienki rulon i kroić na tyle nóżek ile mamy spodów. Kapelusze oblepić na zewnętrznych stronach foremek do babeczek. Nóżki zamoczyć w białku, następnie samą końcówkę obtoczyć w maku. Wszystko piec ok. 15-20 min w temp. 175st.
W szklance mleka rozrobić budynie i obydwie mąki. Resztę mleka zagotować z cukrem waniliowym. Na gotujące się mleko wlać rozrobioną masę, ugotować gęsty budyń, przestudzić. Margarynę i masło utrzeć z cukrem i żółtkami, na koniec dodawać po łyżce zimnego budyniu. Krem nakładać do kapeluszy, dociskać spodami na nóżkach. Polać polewą czekoladową.

wtorek, 11 czerwca 2013

Opowiadanie wigilijne

Zdarzyło się to na Węgrzech, w małym miasteczku liczącym około 1500 mieszkańców.
Nauczycielka szkoły powszechnej była zagorzałą ateistką. Całe jej nauczanie zmierzało do tego, aby odebrać dzieciom wiarę w Boga. Dzieci nie śmiały się bronić. A jednak ich rodziny były wierzące i głęboko przywiązane do praktyk religijnych. Ojciec Norbert, proboszcz parafii, zbierał dziatwę w kościele, na lekcje katechizmu. Nauczanie religii napotykało na wielkie trudności, a jednak dzieci wynosiły z tej nauki wiele i uczęszczały do sakramentów św.
Panna Gertruda, miała jakiś tajemniczy sposób wykrywania dzieci, które przyjmowały Komunię św. i po prostu szalała. A chyba nikt nie mógł donosić, bo cała parafia i dzieci były zżyte.
W klasie IV a była dziewczynka 10-letnia imieniem Anielka, bardzo inteligentna, sumienna. Miała złote serduszko i każdemu spieszyła z pomocą. Była lubiana przez wszystkich.


- Pewnego dnia - opowiada o. Norbert - prosiła mnie o pozwolenie, aby mogła codziennie komunikować.
- Czy wiesz na co się narażasz? zapytałem.
- Księże proboszczu, ona mnie nie pochwyci na żadnym zaniedbaniu się. Gdy przyjmuję Komunię św. jestem silniejsza - powiedziała uśmiechnięta. Pozwoliłem. Od tej chwili IV a stała się jakby przedpiekłem. Nauczycielka uwzięła się na nią i obsypała wyzwiskami. Dziecko znosiło je po bohatersku, lecz mizerniało i bladło.
- Anielko, czy to nie za ciężko? - pytam.
- O nie. Jezus więcej wycierpiał.
Byłem zachwycony postawą dziecka. Nie mogąc przyłapać jej na zaniedbaniu, nauczycielka postanowiła osłabić wiarę dziecka. Wobec masy argumentów, które przeciw Bogu wytaczała, Anielka często nie umiała znaleźć odpowiedzi i stała milcząca tłumiąc łkanie. Wiara jej była niewzruszona.
Pozornie nauczycielka triumfowała. Milczenie Anielki wyprowadzało ją z równowagi. Pozostawała więc tylko modlitwa. Rzecz stała się głośna w całym miasteczku i okolicy. Dla wszystkich było jasne, że w tej wątłej dziewczynce nauczycielka atakowała wspólne dobro - skarb wiary. Nawet rodzice dodawali jej otuchy. Wszyscy ją podziwiali.
Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, 17 grudnia p. Gertruda wymyśliła okropną zabawę, która w jej mniemaniu miała złamać dziecko.
- Co robisz, gdy rodzice cię wołają?
- Przychodzę.
- Doskonale.
- A co się dzieje, gdy rodzice wołają kominiarza?
- Kominiarz przychodzi.
Serduszko jej biło mocno wyczuwając podstęp.
P. Gertruda pyta dalej:
- Dobrze, kominiarz przychodzi, ponieważ jest, ponieważ istnieje. Ty również przychodzisz na wezwanie, ponieważ istniejesz. Ale wyobraź sobie, że rodzice wołają babunię, która umarła, Czy przyjdzie?
- Myślę, że nie.
- Brawo. A jeżeli zawołają Czerwonego Kapturka czy wróżkę leśną - co się wtedy stanie?
- Nikt nie przyjdzie, bo to bajki.
- Doskonale - triumfowała nauczycielka. Bardzo mądrze odpowiadasz. Widzicie, że osoby istniejące, przychodzą na wezwanie, nieżyjące - nie przychodzą.
- Tak - odpowiedziały dzieci chórem.
- Małe doświadczenie. Anielko wyjdź z klasy. Dziewczynka usłuchała. A teraz dzieci zawołamy ją.
- Anielko, krzyknęło zgodnie 30 dzieciaków, myśląc, że to jakaś zabawa. Anielka weszła.
- A więc gdy wołacie kogoś kto istnieje - przychodzi. Nie przychodzi ten, kto nie istnieje. Wyobraźcie sobie teraz, że wołacie Dzieciątko Jezus. Czy są między wami takie, które wierzą w Dzieciątko Jezus?
Cisza, a potem kilka nieśmiałych głosów: Tak, tak.
Nauczycielka teraz zwraca się do Anielki:
- A ty czy wierzysz, że Dzieciątko Jezus usłyszy gdy je zawołasz?
Anielka wykryła teraz podstęp i odczuła ulgę.
- Tak wierzę, że usłyszy - odpowiada z nagłą mocą.
- Doskonale. Ale spróbujmy. Zawołajcie więc wszystkie razem głośno: Przyjdź Dziecię Jezus. Raz, dwa, trzy - wołajcie.
Dziewczynki spuściły oczy.
W głębokiej ciszy rozległ się szatański śmiech.
- Oto, o czym chciałam was przekonać. Nie odważycie się wołać, bo wiecie dobrze, że nie przyjdzie to wasze Dzieciątko Jezus. A ponieważ was nie usłyszy - nie istnieje, jak Czerwony Kapturek i inne postacie z bajek. Jest tylko bajką, którą nianie opowiadają dzieciom przy kominku, ale nikt nie bierze tych opowiadań poważnie, bo nie są prawdą.
Speszone dzieci milczały przytłoczone pozornie oczywistością wypowiedzianych przez nauczycielkę słów. Może nawet w małych dziecięcych serduszkach obudziła się wątpliwość ...
Rzeczywiście, jeżeli istnieje dlaczego Go nie widzimy?
Anielka stała w ławce śmiertelnie blada.
Nauczycielka rozkoszowała się mieszaniem dzieci. Nareszcie zwyciężyła tę niegodziwą dziewczynkę.
Nagle, stało się coś nieoczekiwanego.
Anielka wyskoczyła na środek klasy, i z oczyma pełnymi blasku krzyknęła: Dobrze, zawołajmy! Słyszycie mnie?
Wszystkie wołały razem: Przyjdź Dziecię Jezus.
W mgnieniu oka, cała klasa znalazła się na nogach. Ręce złożone, wzrok palący, serca ściśnięte ogromnym pragnieniem i krzyk: Przyjdź Dziecię Jezus.
Nauczycielka nie spodziewała się czegoś podobnego. Bezwiednie cofnęła się i utkwiła oczy w Anielkę. Chwila głębokiej ciszy i znów wdzięczny dziecięcy głos: Jeszcze raz ...
Był krzyk, który skały kruszył - powiedziała potem jedna z dziewczynek.
I wówczas stało się ...
Dzieci nie patrzyły na drzwi, ale na przeciwległą ścianę, na której bieliła się twarzyczka Anielki. Ale oto, bezszelestnie otworzyły się drzwi i dzieciom wydawało się, że całe światło w nich się skupiło ... światło to rosło, potężniało ... aż przybrało postać ognistej kuli. Wtedy ogarnęło je przerażenie, ale tylko przez chwilkę tak, że nawet nie zdążyły krzyknąć.
Sala się rozwarła i we wnętrzu jej ukazało się Dzieciątko tak zachwycające, że dzieci oniemiały z wrażenia. Dzieciątko uśmiechało się do nich i choć nie mówiło ani słowa, sama obecność zdawała się czymś przesłodkim. Lęk i zdumienie zniknęły i dzieci odczuwały tylko jakieś przeogromne szczęście.
Trwało to chwilkę! Kwadrans? Godzinę? Tu świadectwa dzieci są różne, ale wszystkie jednogłośnie potwierdziły fakt. Opowiadają nawet zgodnie takie szczegóły jak: że Dziecię było biało ubrane i robiło wrażenie słońca. Bił od Niego taki blask, że światło dnia w porównaniu z nim wydawało się ciemnością.
Kilka dziewczynek doznało jakby porażenia oczu, inne patrzyły swobodnie z najwyższym zachwytem. Dzieciątko nie powiedziało nic, uśmiechało się tylko słodko, aż zniknęło w świetlistej kuli, która również zaczęła powoli wtapiać się w mrok. Drzwi się same cichutko zamknęły, a zachwycone dziewczynki, z serduszkami przepełnionymi radością, nie mogły przez chwilę powiedzieć ani słowa.
Nagle okropny krzyk rozdarł powietrze. Jak oszalała, z oczyma, które wyszły z orbit, nauczycielka wołała dzikim głosem: Przyszedł, przyszedł ... gwałtownie rzuciła się do drzwi zamykając je z trzaskiem.
Anielka, jakby się obudziła ze snu. Widzicie, więc On jest. A teraz podziękujmy, że nas wysłuchał.
I wszyscy uklękli, mówiąc żarliwie: Ojcze nasz ... Zdrowaś Maryjo ... i Chwała Ojcu.
Rozległ się dzwonek na koniec lekcji i dziewczynki wybiegły na pauzę.
Rzecz oczywiście stała się głośna. Pytane jedne po drugich, dziewczęta dawały zgodne, identyczne odpowiedzi. W ich zeznaniach nie było najmniejszej rozbieżności. Dziwił również fakt, że zdarzenie całe nie wydawało się im czymś nadzwyczajnym.
- Ponieważ byłyśmy zaskoczone, Dzieciątko Jezus musiało przyjść, aby nas ratować - tłumaczyła jedna z dziewczynek.
A nauczycielka? Co się z nią stało? Musiano umieścić ją w sanatorium, gdzie przez czas pewien powtarzała bez przerwy: Przyszedł, przyszedł ...


Królik w maśle tymiankowym


Składniki:
  • jeden sprawiony królik (1,6 -1,8 kg),
  • 500 g młodej marchewki,
  • 3-4 małe cebule,
  • 8 ząbków czosnku,
  • sól, pieprz,
  • 5-6 gałązek tymianku,
  • 2 małe gałązki rozmarynu,
  • 75 g masła,
  • 750 g ziemniaków

Przygotowanie:
Królika podzielić na 8 części. Marchewkę i cebulę pokroić na kawałki. Czosnek umyć, ale nie obierać. Królika, warzywa i czosnek ułożyć w brytfannie. Doprawić solą i pieprzem. Z tymianku oberwać listki (obrane łodyżki również włożyć do brytfanny). Masło roztopić, dodać listki tymianku, przesmażyć i polać królika. Brytfannę wstawić do rozgrzanego do 200 st. C piekarnika. Piec 40-45 minut od czasu do czasu polewając masłem. Ziemniaki obrać i ugotować w osolonej wodzie. Podawać do królika.

Chutney z żurawiną

Chutney (czyt.Czatnej) to gęsty, aromatyczny sos owocowy, bardzo popularny w USA jako dodatek do mięs, głównie indyka świątecznego. Można go tez jeść z krakersami lub z serem typu Brie.

Składniki:


  •     235 ml (1 szklanka) wody
  •     150 g (3/4 szklanki) cukru
  •     350 g świeżych owoców żurawiny
  •     125 g (1 szklanka) jabłek, obranych i pokrojonych w małą kostkę
  •     120 ml (1/2 szklanki) octu jabłkowego
  •     70 g (1/2 szklanki) rodzynek
  •     1/2 łyżeczki mielonego cynamonu
  •     1/4 łyżeczki mielonego imbiru
  •     1/4 łyżeczki mielonego ziela angielskiego
  •     1/8 łyżeczki mielonych goździków




Sposób przygotowania:

W niewielkim rondelku wymieszać wodę z cukrem. Na średnim ogniu doprowadzić mieszaninę do wrzenia. Dodać żurawinę, jabłka, ocet jabłkowy, rodzynki i przyprawy. Doprowadzić do wrzenia, a następnie gotować na wolnym ogniu przez 10 minut często mieszając.
Przelać mieszaninę do plastikowej lub szklanej miski i przykryć folią spożywczą tak, aby była dociśnięta do wierzchu sosu. Ostudzić do temperatury pokojowej i podawać, albo przykryć i wstawić do lodówki. Przed podaniem przywrócić do temperatury pokojowej.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Sos majerankowy


Składniki:

  •     200 ml śmietany kremówki 36%
  •     50 ml białego wytrawnego wina
  •     3 łyżki świeżego majeranku
  •     1/2 cebuli, najlepiej szalotki
  •     10 g masła
  •     przyprawy: sól, pieprz

Sposób przyrządzania:

Cebulę drobno posiekaj i przesmaż na maśle na wolnym ogniu. Następnie zalej ją białym winem i smaż aż wino wyparuje do ok. 30% objętości. Śmietanę kremówkę przelej do kubeczka i wymieszaj z solą. Następnie dodaj ją do cebuli i wina. Gotuj wszystko ciągle mieszając przez ok. 5 min. Pod koniec gotowania dodaj posiekany świeży majeranek. Całość dokładnie wymieszaj i przelej do innego naczynia, by przestygło. Po ostygnięciu zmiksuj na gładki sos i dopraw pieprzem. Podawaj z młodymi ziemniakami w mundurkach, sałatkami z ciepłymi ziemniakami, szparagami, pieczonym schabem lub roladkami z kurczaka.

Sos bearneński


Składniki:

  •     1/3 szklanki białego wina wytrawnego
  •     1/3 szklanki octu
  •     2 żółtka
  •     1/2 kostki masła
  •     1 cebulka szalotka
  •     2 łyżki posiekanej pietruszki
  •     1 pęczek drobnego szczypioru
  •     3 łyżki posiekanego estragonu
  •     przyprawy: sól, pieprz




Sposób przyrządzania:

Estragon, szczypior i pietruszkę umyj i posiekaj. Cebulkę obierz z łuski i również drobno posiekaj. Następnie zalej ją winem i octem, zagotuj i odparuj do połowy objętości. Płyn przecedź przez sitko i nieco przestudź. Dodaj do niego żółtka i ubij trzepaczką. Otrzymaną masę znowu podgrzej na wolnym ogniu przez ok. 20 min, ciągle mieszając aż zgęstnieje. Następnie dodawaj po kawałeczku masła, pamiętając o ciągłym ubijaniu. Do gęstego sosu dodaj posiekane zioła, dopraw pieprzem i solą. Całość dokładnie wymieszaj. Sos bearneński wyśmienicie pasuje do mięsa czerwonego.

Śledzie w śmietanie


Składniki:

  •     1 kg płatów śledziowych
  •     300 g śmietany
  •     2 cebule
  •     sok z 1 cytryny
  •     1 łyżeczka cukru pudru
  •     przyprawy: sól, pieprz



Sposób przyrządzania:

Cebulę obierz i pokrój w plastry. Umyj w wodzie gotowe płaty śledziowe i pokrój na kawałki. Śmietanę dopraw solą, cukrem pudrem, pieprzem i sokiem z cytryny. Wszystkie składniki połącz ze sobą. Podawaj od razu.

Kwaśnica - po górolsku


 Składniki 

  •    1 kg kiszonej kapusty
  •     300 g żeberek wędzonych
  •     1 cebula
  •     2 marchewki
  •     1 pietruszka
  •     1 por
  •     400 g ziemniaków
  •     70 ml oleju
  •     2 łyżki mąki
  •     200 g kiełbasy
  •     przyprawy: sól, pieprz, ziele angielskie, liść laurowy

Sposób przyrządzania:

Żeberka podziel na części. Ugotuj z nich wywar dodając przyprawy i pokrojoną w kostkę włoszczyznę (marchew, pietruszkę, pora). Po 10 min gotowania dodaj obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki. Wszystko gotuj jeszcze przez ok. 10 min, następnie pokrój kapustę kiszoną i dodaj ją do zupy.
 Kiełbasę i cebulę pokrój w kostkę. Na patelni rozgrzej olej i podsmaż cebulę z kiełbasą. Następnie dodaj mąkę i dokładnie rozmieszaj, tak aby nie było grudek. Tak przygotowaną zasmażkę dodaj do gotującej się zupy, ciągle mieszając.

niedziela, 9 czerwca 2013

Zupa migdałowa na słodko



Składniki:

  •     400 g płatków migdałowych
  •     1 l mleka
  •     1-2 łyżki cukru
  •     2 łyżki rodzynek

Sposób przyrządzania: Migdały zmiksuj wraz z mlekiem, przelej do garnuszka. Rodzynki sparz gorąca wodą i umyj, następnie dodaj do zupy i wszystko podgrzewaj na wolnym ogniu przez ok. 10 min. Nie dopuszczaj zupy do wrzenia. Podawaj z ryżem ugotowanym na sypko al dente.

Przyciski Listonic

- See more at: http://darmowedodatkinablogi.blogspot.com/2013/09/bujajaca-sie-latarenka.html#sthash.RbAo3ms7.dpuf