Wiosenne słońce skłoniło mnie, bym usiadł na
ławce. Zamknąłem oczy i napawałem się ciepłem, świeżym podmuchem
wiosennego wiatru, ciszą. Usłyszałem za ławką jakiś szelest. Obejrzałem
się i zobaczyłem dzieciaka – chłopca w
wieku może 6 lat, który gapił się pod ławkę. Mały pomału ją obchodził,
patrząc tak, jakby chciał pod nią coś znaleźć. Było w tym dziecku coś
takiego dorosłego, samodzielnego. Myślałem, że sobie to uroiłem, bo
przecież sześcioletni maluch nie może mieć takiego spojrzenia. A jednak
chłopiec tak właśnie patrzył na ławkę.
- Proszę pana, niech pan podniesie nogi, proszę, - powiedział.
Bardziej ze zdziwienia, niż świadomie odpowiadając na jego prośbę, uniosłem stopy. Mały kucnął, wpatrując się w ziemię.
- Tu też nie ma, - westchnął.
- Chcesz gumę do żucia? – spytałem.
- A jaką masz? Bo ja lubię owocowe.
- Mam miętową.
Zawahał się, ale w końcu wziął jedną i włożył do buzi. Uśmiechnąłem się patrząc na jego ręce – zwykłe ręce małego chłopca, niemożliwie brudne. Patrzyliśmy długo na siebie, żując gumę.
- Ciepło dziś, - powiedziałem.
- Nie ma śniegu, to dobrze, - powiedział cicho chłopiec.
- Nie lubisz śniegu?
- Nie rozumiesz – pod śniegiem nic nie widać. Malec włożył ręce do kieszeni. – Idę, bo zaraz się ściemni, a ja prawie nic nie znalazłem, dziękuję za gumę…
Nie wiem co kazało mi go zawołać, gdy już odchodził. Chyba jakiś dorosły szacunek do powagi tego dzieciaka.
- A czego szukasz?
- Nie powiesz nikomu? To mój sekret.
- Nie powiem.
- Szukam monetek, tu w alejce można sporo znaleźć, jeżeli się wie gdzie szukać. Jest ich dużo pod ławkami, w zeszłym roku znalazłem cały stos.
- Monetek? – spytałem zdziwiony.
- Tak, monetek.
- A w zeszłym roku też ich tu szukałeś?
- Szukałem, - twarz chłopca znów spoważniała.
- A dziś dużo znalazłeś?
Mały sięgnął do kieszeni spodni. Mała ręka wydobyła z niej kawałek papieru. Chłopiec kucnął, rozwinął papier i położył na asfalcie. W zawiniątku błysnęło kilka monet. Marszcząc brwi dzieciak brał monety i układał w stosik, a jego usta coś szeptały – chłopiec podliczał swój dobytek.
- Cztery osiemdziesiąt, - powiedział, zawijając monety w papier i chowając do kieszeni.
- Bogaty jesteś!
- Nieee, to za mało… ale w lecie znajdę więcej.
- Na co zbierasz? Na słodycze? Na zabawki?
Malec spochmurniał, ale milczał. Zrozumiałem, że przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę, dotknąłem czegoś ważnego, a może nawet bardzo osobistego w duszy tego młodego mężczyzny.
- Dobrze, nie gniewaj się na mnie, powodzenia! Będziesz tu jutro? – spytałem.
Mały spojrzał na mnie smutno.
- Będę. Jestem to codziennie, chyba, że pada deszcz.
Tak zaczęła się moja znajomość, a w konsekwencji – przyjaźń z małym chłopcem. Codziennie przychodziłem na tę ławkę. Mały przychodził mniej więcej w tym samym czasie, a ja pytałem go, ile znalazł monetek. Chłopiec wyciągał z kieszeni zawiniątko i starannie liczył. Nigdy nie miał tam więcej, niż 10 złotych.
Po kilku dniach powiedziałem:
- Mam kilka monetek, weźmiesz je do swojej kolekcji?
- Nieee, nie mogę. Mama mówi, że za pieniądze trzeba coś dać. A ile masz monetek?
- Cztery pięćdziesiąt.
- Zaraz wrócę, - powiedział chłopczyk i zniknął w krzakach. Wrócił po kwadransie.
- Masz, to dla ciebie za monetki, - powiedział, wyciągając na dłoni kawałek czerwonego ołówka, papierek po cukierku i zielone szkiełko z butelki.
W ten sposób dokonaliśmy naszej pierwszej transakcji. Codziennie przynosiłem mu drobne, a wracałem do domu z jego skarbami w kieszeni. Miałem już kilka kapsli, spinaczy, zepsutych zapalniczek, ołówków, samochodzików i żołnierzyków. Wczoraj czułem się bajecznie bogaty, bo za 5 złotych drobniakami otrzymałem żołnierzyka bez ręki. Chciałem odmówić tej niesprawiedliwej transakcji lub dopłacić za fant, ale malec był nieugięty.
Pewnego dnia chłopiec odmówił wymiany i choć bardzo go prosiłem – nie zmienił swojej decyzji. Następnego dnia również. Przez kilka dni starałem się zrozumieć, dlaczego nie chce więcej moich monet. W końcu dotarło do mnie, że mały sprzedał już wszystko i nie ma nic na wymianę.
Zacząłem przychodzić wcześniej i rzucać pod ławki monety. Chłopiec znajdował je, a następnie kucał przy mnie i liczył swój dzienny łup. Przyzwyczaiłem się do niego i na swój sposób pokochałem tego małego faceta. Podziwiałem jego upór, samodzielność i konsekwencję w poszukiwaniu monet, ale każdego dnia coraz bardziej męczyło mnie pytanie, po co dzieciak drugi rok zbiera te monety? Prawie codziennie przynosiłem mu cukierki i gumę do żucia, które brał ode mnie z podziękowaniem. Zauważyłem jeszcze, że rzadko się uśmiechał.
Dokładnie tydzień temu chłopiec nie przyszedł. Następnego dnia również go nie było. Nie pokazał się przez cały tydzień. W życiu nie przypuszczałem, że będę się tak denerwował czekając na niego. Po tygodniu wreszcie go zobaczyłem. Siedział na ławce, gapiąc się w ziemię.
- Cześć! – powiedziałem radośnie. – Czemu nie przychodzisz? Deszczu nie ma, monet leży sporo pod ławkami, a ty się lenisz!
- Nie zdążyłem. Nie potrzebuję więcej monetek, - bardzo cicho powiedział chłopiec.
Usiadłem obok niego na ławce.
- Nie smuć się, jak to – nie potrzebujesz? Co to znaczy, że nie zdążyłeś? Przestań! Mów, o co chodzi, zobacz, co ci przyniosłem, - wyciągnąłem do niego garść monet.
Chłopiec spojrzał na moją dłoń i szepnął:
- Nie potrzebuję więcej monetek.
Nigdy nie myślałem, że dziecko w wieku sześciu lat może mówić z taką goryczą i beznadziejnością.
- Co się stało, - spytałem go, obejmując kruche ramionka. – Powiesz mi wreszcie, po co ci te monetki?
- Dla tatka, zbierałem monetki dla tatka, - po twarzy chłopca ciekły łzy, dziecięce łzy.
Odebrało mi mowę, sam byłem na granicy płaczu.
- A tacie po co? – spytałem łamiącym się głosem.
- Ciotka mówi, że tatko jest bardzo chory, a mama powiedziała, że można go wyleczyć, ale to drogo kosztuje i trzeba bardzo dużo pieniędzy, no to zbierałem dla niego. Miałem już dużo monetek, ale nie zdążyłem, - łzy ciekły strumieniem.
Przytuliłem go. Mały szlochał. Trzymałem go w ramionach, głaskałem po głowie i nie umiałem odnaleźć słów.
- Nie ma już tatka, umarł, był dobry, był najlepszym tatkiem na świecie, a ja nie zdążyłem, - dzieciak zanosił się od płaczu.
Nigdy nie przeżyłem większego szoku, czułem, że po moich policzkach też płyną łzy. Maluch gwałtownie wyrwał się z moich objęć, spojrzał na mnie czerwonymi od płaczu oczami i powiedział:
- Dziękuję ci za monetki, jesteś moim przyjacielem.
Odwrócił się i pobiegł przed siebie alejką. Odprowadzałem wzrokiem tego małego mężczyznę, którego życie tak bardzo doświadczyło na samym początku jego drogi, płakałem i rozumiałem, że nie będę umiał nigdy mu pomóc.
Więcej go nie widziałem. Codziennie przez następny miesiąc przychodziłem na naszą ławkę, ale go nie było. Teraz przychodzę nieco rzadziej, ale nigdy więcej nie spotkałem tego sześcioletniego prawdziwego mężczyzny.
Za każdym razem rzucam monety pod ławkę, przecież jestem jego przyjacielem, niech wie, że jestem obok.
- Proszę pana, niech pan podniesie nogi, proszę, - powiedział.
Bardziej ze zdziwienia, niż świadomie odpowiadając na jego prośbę, uniosłem stopy. Mały kucnął, wpatrując się w ziemię.
- Tu też nie ma, - westchnął.
- Chcesz gumę do żucia? – spytałem.
- A jaką masz? Bo ja lubię owocowe.
- Mam miętową.
Zawahał się, ale w końcu wziął jedną i włożył do buzi. Uśmiechnąłem się patrząc na jego ręce – zwykłe ręce małego chłopca, niemożliwie brudne. Patrzyliśmy długo na siebie, żując gumę.
- Ciepło dziś, - powiedziałem.
- Nie ma śniegu, to dobrze, - powiedział cicho chłopiec.
- Nie lubisz śniegu?
- Nie rozumiesz – pod śniegiem nic nie widać. Malec włożył ręce do kieszeni. – Idę, bo zaraz się ściemni, a ja prawie nic nie znalazłem, dziękuję za gumę…
Nie wiem co kazało mi go zawołać, gdy już odchodził. Chyba jakiś dorosły szacunek do powagi tego dzieciaka.
- A czego szukasz?
- Nie powiesz nikomu? To mój sekret.
- Nie powiem.
- Szukam monetek, tu w alejce można sporo znaleźć, jeżeli się wie gdzie szukać. Jest ich dużo pod ławkami, w zeszłym roku znalazłem cały stos.
- Monetek? – spytałem zdziwiony.
- Tak, monetek.
- A w zeszłym roku też ich tu szukałeś?
- Szukałem, - twarz chłopca znów spoważniała.
- A dziś dużo znalazłeś?
Mały sięgnął do kieszeni spodni. Mała ręka wydobyła z niej kawałek papieru. Chłopiec kucnął, rozwinął papier i położył na asfalcie. W zawiniątku błysnęło kilka monet. Marszcząc brwi dzieciak brał monety i układał w stosik, a jego usta coś szeptały – chłopiec podliczał swój dobytek.
- Cztery osiemdziesiąt, - powiedział, zawijając monety w papier i chowając do kieszeni.
- Bogaty jesteś!
- Nieee, to za mało… ale w lecie znajdę więcej.
- Na co zbierasz? Na słodycze? Na zabawki?
Malec spochmurniał, ale milczał. Zrozumiałem, że przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę, dotknąłem czegoś ważnego, a może nawet bardzo osobistego w duszy tego młodego mężczyzny.
- Dobrze, nie gniewaj się na mnie, powodzenia! Będziesz tu jutro? – spytałem.
Mały spojrzał na mnie smutno.
- Będę. Jestem to codziennie, chyba, że pada deszcz.
Tak zaczęła się moja znajomość, a w konsekwencji – przyjaźń z małym chłopcem. Codziennie przychodziłem na tę ławkę. Mały przychodził mniej więcej w tym samym czasie, a ja pytałem go, ile znalazł monetek. Chłopiec wyciągał z kieszeni zawiniątko i starannie liczył. Nigdy nie miał tam więcej, niż 10 złotych.
Po kilku dniach powiedziałem:
- Mam kilka monetek, weźmiesz je do swojej kolekcji?
- Nieee, nie mogę. Mama mówi, że za pieniądze trzeba coś dać. A ile masz monetek?
- Cztery pięćdziesiąt.
- Zaraz wrócę, - powiedział chłopczyk i zniknął w krzakach. Wrócił po kwadransie.
- Masz, to dla ciebie za monetki, - powiedział, wyciągając na dłoni kawałek czerwonego ołówka, papierek po cukierku i zielone szkiełko z butelki.
W ten sposób dokonaliśmy naszej pierwszej transakcji. Codziennie przynosiłem mu drobne, a wracałem do domu z jego skarbami w kieszeni. Miałem już kilka kapsli, spinaczy, zepsutych zapalniczek, ołówków, samochodzików i żołnierzyków. Wczoraj czułem się bajecznie bogaty, bo za 5 złotych drobniakami otrzymałem żołnierzyka bez ręki. Chciałem odmówić tej niesprawiedliwej transakcji lub dopłacić za fant, ale malec był nieugięty.
Pewnego dnia chłopiec odmówił wymiany i choć bardzo go prosiłem – nie zmienił swojej decyzji. Następnego dnia również. Przez kilka dni starałem się zrozumieć, dlaczego nie chce więcej moich monet. W końcu dotarło do mnie, że mały sprzedał już wszystko i nie ma nic na wymianę.
Zacząłem przychodzić wcześniej i rzucać pod ławki monety. Chłopiec znajdował je, a następnie kucał przy mnie i liczył swój dzienny łup. Przyzwyczaiłem się do niego i na swój sposób pokochałem tego małego faceta. Podziwiałem jego upór, samodzielność i konsekwencję w poszukiwaniu monet, ale każdego dnia coraz bardziej męczyło mnie pytanie, po co dzieciak drugi rok zbiera te monety? Prawie codziennie przynosiłem mu cukierki i gumę do żucia, które brał ode mnie z podziękowaniem. Zauważyłem jeszcze, że rzadko się uśmiechał.
Dokładnie tydzień temu chłopiec nie przyszedł. Następnego dnia również go nie było. Nie pokazał się przez cały tydzień. W życiu nie przypuszczałem, że będę się tak denerwował czekając na niego. Po tygodniu wreszcie go zobaczyłem. Siedział na ławce, gapiąc się w ziemię.
- Cześć! – powiedziałem radośnie. – Czemu nie przychodzisz? Deszczu nie ma, monet leży sporo pod ławkami, a ty się lenisz!
- Nie zdążyłem. Nie potrzebuję więcej monetek, - bardzo cicho powiedział chłopiec.
Usiadłem obok niego na ławce.
- Nie smuć się, jak to – nie potrzebujesz? Co to znaczy, że nie zdążyłeś? Przestań! Mów, o co chodzi, zobacz, co ci przyniosłem, - wyciągnąłem do niego garść monet.
Chłopiec spojrzał na moją dłoń i szepnął:
- Nie potrzebuję więcej monetek.
Nigdy nie myślałem, że dziecko w wieku sześciu lat może mówić z taką goryczą i beznadziejnością.
- Co się stało, - spytałem go, obejmując kruche ramionka. – Powiesz mi wreszcie, po co ci te monetki?
- Dla tatka, zbierałem monetki dla tatka, - po twarzy chłopca ciekły łzy, dziecięce łzy.
Odebrało mi mowę, sam byłem na granicy płaczu.
- A tacie po co? – spytałem łamiącym się głosem.
- Ciotka mówi, że tatko jest bardzo chory, a mama powiedziała, że można go wyleczyć, ale to drogo kosztuje i trzeba bardzo dużo pieniędzy, no to zbierałem dla niego. Miałem już dużo monetek, ale nie zdążyłem, - łzy ciekły strumieniem.
Przytuliłem go. Mały szlochał. Trzymałem go w ramionach, głaskałem po głowie i nie umiałem odnaleźć słów.
- Nie ma już tatka, umarł, był dobry, był najlepszym tatkiem na świecie, a ja nie zdążyłem, - dzieciak zanosił się od płaczu.
Nigdy nie przeżyłem większego szoku, czułem, że po moich policzkach też płyną łzy. Maluch gwałtownie wyrwał się z moich objęć, spojrzał na mnie czerwonymi od płaczu oczami i powiedział:
- Dziękuję ci za monetki, jesteś moim przyjacielem.
Odwrócił się i pobiegł przed siebie alejką. Odprowadzałem wzrokiem tego małego mężczyznę, którego życie tak bardzo doświadczyło na samym początku jego drogi, płakałem i rozumiałem, że nie będę umiał nigdy mu pomóc.
Więcej go nie widziałem. Codziennie przez następny miesiąc przychodziłem na naszą ławkę, ale go nie było. Teraz przychodzę nieco rzadziej, ale nigdy więcej nie spotkałem tego sześcioletniego prawdziwego mężczyzny.
Za każdym razem rzucam monety pod ławkę, przecież jestem jego przyjacielem, niech wie, że jestem obok.
...cóż...Dziękuję ...
OdpowiedzUsuń