piątek, 15 maja 2015

Obietnica i wiara

 W 1989 roku  trzęsienie ziemi o sile 8,2 stopnia w skali Richtera niemal nie zrównało z ziemią Armenii. W niecałe cztery minuty zginęło ponad 30 tysięcy ludzi. Wśród panującego zamętu i zniszczenia pewien człowiek zostawił żonę bezpiecznie w domu i pobiegł do szkoły, gdzie miał przebywać jego syn. Dotarłszy na miejsce zobaczył, że budynek został kompletnie zniszczony.
Po pierwszym szoku przypomniał sobie obietnicę, którą złożył synowi: \"Choćby nie wiem co się zdarzyło, zawsze będę przy tobie!\". Łzy napłynęły mu do oczu. Kiedy spojrzał na usypisko gruzu, które jeszcze nie tak dawno były szkołą, sprawa wydała mu się beznadziejna. Ale pamiętał o swoim zobowiązaniu wobec syna. Przypomniał sobie, dokąd odprowadzał syna codziennie rano. Jego klasa znajdowała się w prawym tylnym rogu budynku, więc pobiegł tam i zaczął przekopywać zwały gruzu.

Gdy tak pracował, nadeszli inni zrozpaczeni rodzice; przyciskali ręce do serca, powtarzając: \"Mój syn!\", \"Moja córka!\" Jeszcze inni, mając jak najlepsze intencje, próbowali go odciągnąć od ruin, mówiąc:
- Już za późno.
- Oni nie żyją.
- Nic już nie pomoże!
- Wracaj do domu!
- Spójrzmy prawdzie w oczy. Nic się już nie da zrobić!
- Pogorszysz tylko sprawę!

Każdemu z nich odpowiadał tylko jedno: Czy mi teraz pomożesz? I nadal szukał syna pod gruzami.
Pojawił się strażak i próbował go odciągnąć od rumowiska, mówiąc:
- Wybuchają pożary, wszędzie dochodzi do eksplozji. Tu jest niebezpiecznie. Proszę iść do domu. My się wszystkim zajmiemy.
Na to kochający, troskliwy ormiański ojciec spytał:
- Czy pan mi pomoże? Przyszli policjanci i powiedzieli:
- Szaleje pan z rozpaczy i gniewu. Już po wszystkim. Naraża pan innych. Proszę iść do domu. My się tym zajmiemy.
Na to on:
- Czy mi pomożecie?

Nikt jednak nie pomógł... więc sam z determinacją pracował, bo musiał się przekonać.

- Czy mój syn żyje? - zadawał sobie pytanie. Kopał osiem godzin, dwanaście, dwadzieścia cztery, trzydzieści sześć... wreszcie, w trzydziestej ósmej godzinie odsunął kawał gruzu i usłyszał głos swojego syna. Wykrzyknął jego imię: ARMAND!
- Tatuś? - usłyszał w odpowiedzi. - To ja, tato! Mówiłem innym dzieciom, żeby się nie martwiły. Powiedziałem, że jeśli żyjesz, to mnie uratujesz, a skoro mnie, to i ich. Obiecywałeś: \"Choćby nie wiem co, zawsze będę przy tobie!\" Zrobiłeś to, tato!
- Co się tam dzieje? Jak tam jest? - spytał ojciec.
- Zostało nas czternaścioro z trzydzieściorga trojga. Boimy się, jesteśmy głodni, chce nam się pić. Ale cieszymy się, że jesteś. Kiedy budynek się zawalił, zrobił się jakby trójkątny klin, i to nas ocaliło.
- Wychodź, chłopcze!
- Nie, tato. Niech najpierw wyjdą inne dzieci, bo wiem, że mnie na pewno wyciągniesz. Choćby nie wiem co się zdarzyło, wiem, że mogę na ciebie liczyć.
Mark V. Hansen

Cztery świece

Cztery świece płonęły powoli. Było tak cicho, że prawie usłyszałbyś ich rozmowę. Pierwsza rzekła:
- Ja jestem pokój! Jednak nikt nie troszczy się o to, abym płonęła. Dlatego odchodzę.
Płomień stawał się coraz mniejszy, aż w końcu zupełnie zgasł...
Druga rzekła:
- Ja jestem wiara! Najmniej z nas wszystkich czuję się potrzebna, dlatego nie widzę sensu dłużej płonąć.
Gdy skończyła mówić, lekki podmuch wiatru zgasił płomień...
Trzecia ze świec zwróciła się ku nim i ze smutkiem rzekła:
- Ja jestem miłość! Nie mam siły dłużej świecić. Ludzie odsunęli mnie na bok, nie rozumiejąc mojego znaczenia. Zapominają kochać nawet tych, którzy są im najbliżsi.
I nie czekając ani chwili zgasła...
Nagle dziecko otworzyło drzwi i zobaczyło, że trzy świece przestały płonąć.
- Dlaczego zgasłyście? Świece powinny płonąć aż do końca.

To powiedziawszy dziecko rozpłakało się. Wtedy odezwała się czwarta świeca:
- Nie smuć się. Dopóki ja płonę, od mojego płomienia możemy zapalić pozostałe świece. Ja jestem nadzieja!
Z błyszczącymi od łez oczyma, dziecko wzięło w dłoń świecę nadziei i od jej płomienia zapaliło pozostałe świece.
Płomień nadziei nie powinien nigdy zgasnąć w Twoim życiu... Każdy z nas powinien podtrzymywać płomienie Pokoju, Wiary, Miłości i Nadziei!

Księżyc na dzisiaj

 15.05.2015
 piątek

 Dzisiejszy dzień będzie w aurze Księżyca w znaku Barana i w wibracji 1. Możemy się spodziewać nagłej zmiany pogody, warto zabrać ze sobą parasol. Pod wpływem wibracji 1 może zdarzyć się nagła zmiana planów i trzeba będzie być elastycznym.
Zarówno Baran jak i wibracja 1 doda nam energii, odwagi, bystrości, entuzjazmu i wiary we własne możliwości.
Pod wpływem baraniej energii możemy uporać się z obowiązkami i trudniejszymi wyzwaniami. Trzeba jednak mieć pod kontrolą wszystko do końca bo Baran to też brak konsekwencji.
Dziś służą nam potrawy zawierające białko roślinne i zwierzęce oraz warzywa owocowe; pomidory, papryka, ogórki, cukinia, bakłażany.
Księżyc w znaku Barana działa na nasze zmysły. Możemy odczuwać brak koncentracji i migreny. Dlatego trzeba unikać używek i stresu, uważać na drodze. Jeśli poczujecie ból głowy oznacza to, że macie problem z nową sytuacją, nowymi wyzwaniami, boicie się ryzyka, trudno wam pożegnać przeszłość. Spróbujcie się zrelaksować, zapanować nad emocjami.
Do godz. 14.03. realizujcie plany, bądźcie konsekwentni i odważni, później trzeba będzie trochę zwolnić bo będzie pusty kurs Księżyca do jutra do godz.9.02. rano. W pracy warto się wykazać bo możemy być zauważeni i docenieni. Po pracy warto wybrać się na spacer albo pomedytować.
Aura sprzyja randkom, odchudzaniu, dbaniu o zdrowie, urodę i kondycję. Możecie dziś i jutro zrobić sobie oczyszczanie, maseczkę, depilację ( mniej boli), obcinać włosy (będą wolniej odrastały) oraz zrobić paznokcie.
Ponieważ Baran to nadmierne emocje i wybuchowy temperament, (ludzie będą nerwowi) dlatego unikajcie drażliwych tematów i sporów (a w domu dyskusji o pieniądzach).

Przyciski Listonic

- See more at: http://darmowedodatkinablogi.blogspot.com/2013/09/bujajaca-sie-latarenka.html#sthash.RbAo3ms7.dpuf